31 sierpnia 2008

1. Selene Snape

Selene Astraja Snape. Tak, Snape, nie przesłyszałeś się. Córka tego Snape’a. Ma teraz szesnaście lat i należy do domu szlachetnego, najznakomitszego z Założycieli Hogwartu — Salazara Slytherina; tiara nie miała najmniejszych wątpliwości, kiedy tylko zajrzała w jej umysł, bo dziewczyna okazała się szablonową Ślizgonką, co tylko potwierdza fakt, że jej ojcem jest Severus Snape, do którego zresztą jest uderzająco podobna — nie tylko z charakteru, ale i z wyglądu. Przeciętnej urody twarz, ziemista skóra, nieco zbyt wydatny nos, krótkie, czarne włosy i równie ciemne, zimne, wielkie oczy okolone długimi rzęsami i krzaczaste brwi. Zupełnie tak, jakby Selene nie miała matki, bo nie można było w niej znaleźć żadnej fizycznej cechy, która upodobniłaby ją do kogokolwiek innego. Była żeńską i młodszą kopią swego ojca, z czego mieszkańcy pozostałych domów w Hogwarcie często się nabijali, choć nie mieli pojęcia, że z ich nauczycielem łączyło ją jakieś pokrewieństwo. Myśleli, że to po prostu Bóg postanowił ukarać dziewczynę tak nieprzeciętnymi cechami. Dodatkowo odziedziczyła po nim nie tylko urodę, ale i opryskliwość, skłonność do nadmiernego cynizmu oraz nienawiść do Harry’ego Pottera, którą Snape wpajał jej już od najmłodszych lat. I to wszystko nie wróżyło jej świetlanej przyszłości; nie było tygodnia, aby Mistrz Eliksirów nie stwierdził, że jego córka nigdy nie spotka kogokolwiek, który zniesie jej paskudną osobowość, ale od dziewczyny odbijało się to jak groch od ściany, bo jej największym pragnieniem i ambicją była służba u Lorda Voldemorta. Ojciec już jej przysiągł, że to marzenie niebawem się spełni. Musi, inaczej Snape’a czeka piekło — mogła mu to obiecać.

*

Dziewczyna siedziała w swoim pokoju i zajmowała się jedną z książek, których miała na półkach pod dostatkiem. Selene nie była ni piękna, ni uprzejma, ale każdy, kto ją choć trochę poznał, nie mógł zaprzeczyć jej inteligencji. I ona o tym wiedziała. Wydawało się, że nadrabiała jedynie sprytem i intelektem, a i sama panna Snape nie potrafiła w sobie odszukać jakichkolwiek innych pozytywów. Kiedy usiadła na stołku, a profesor McGonagall włożyła jej na głowę za dużą tiarę, już dawno przygotowała pieczołowicie ułożony plan, z którego realizacją nie miała najmniejszego problemu. Jej ojciec był nie tylko Mistrzem Eliksirów, ale i Mistrzem Legilimencji, zatem jego córka również musiała posiąść tę umiejętność, która umożliwiła jej skrzętne ukrycie swojej tożsamości — nie tylko przed kolegami ze szkoły, ale i przed samą tiarą.
W pewnym momencie usłyszała dobiegający z dołu głos. Stanowczy i chłodny, nieznoszący sprzeciwu i lekko stłumiony przez drzwi, a mógł on należeć tylko i wyłącznie do jej ojca:
— Pozwól tu na chwilę, moja panno.
Oho, „moja panno”. Czyli znalazł tę nieumytą patelnię.
Westchnęła ciężko i przewróciła teatralnie oczami, ale bezzwłocznie spełniła prośbę. Zsunęła się ze skrzypiącego łóżka i powlokła się w stronę holu, garbiąc się i powłócząc za sobą nogami, aby tamten nie pomyślał, że interesuje ją, co miał do powiedzenia. Ojca zastała siedzącego w małym pokoiku, który pełnił rolę zarówno salonu, jak i holu. Snape usłyszał szuranie jej buciorów już dawno, dlatego przemówił, zanim córka pojawiła się w jego polu widzenia:  
— Chciałbym cię poinformować, że Czarny Pan przysyła nam do pomocy tego oto Glizdogona. 
To mówiąc, wskazał ręką na stojącego w kącie przygarbionego, ubranego w jakieś brązowe łachmany mężczyznę z mysimi włosami i wodnistymi oczkami. Był naprawdę szkaradny. Gładził lewą ręką prawą dłoń okrytą czymś, co przypominało srebrną, cieniutką rękawiczkę, na szczurzej, zniszczonej twarzy pod niezbyt przekonującym wyrazem lęku i służalczości czaiła się nieprzyjemna fałszywość. Selene zwróciła na niego wzrok i skrzywiła się okropnie, przywołując swą firmową pozę zbuntowanej nastolatki, dobrze znaną Mistrzowi Eliksirów — kiedy rozmawiał z córką, ta od jakiegoś czasu prawie zawsze krzywiła się w ten okropny sposób, uwydatniając nieświadomie wszystkie mankamenty swojej urody. Snape oczywiście nie omieszkał jej o tym przypominać.
— A po co nam on? — prychnęła, patrząc z niesmakiem już nie na niskiego człowieczka, a na swego ojca. — On śmierdzi.
— Czarny Pan nie życzy sobie mieć go w swojej siedzibie, dlatego był tak łaskawy, aby wysłać go nam do pomocy — odpowiedział, czując, jak po raz kolejny tego dnia Selene zaczynała działać mu na nerwy. — A będzie mieszkać — to mówiąc, machnął różdżką w stronę jednej z półek z książkami, która otworzyła się, ukazując wejście do ciemnego korytarza — w tym pokoju. Glizdogonie, a teraz bądź tak uprzejmy i zejdź mi z oczu. 
Czarodziej obrzucił Snape'a pogardliwym spojrzeniem swoich mętnych, błękitnych oczu, ale nie powiedział ani słowa, tylko przeleciał chyłkiem przez salonik i zniknął w mroku tajemnej komnaty, jakby czajenie się i przemykanie miał we krwi. Drzwi automatycznie się za nim zatrzasnęły, ale szesnastolatka nadal intensywnie się w nie wpatrywała.
— Możesz odejść. — Mistrz Eliksirów zerknął w stronę okna, jakby się kogoś spodziewał; choć zrobił to szybko i dyskretnie, nie umknęło to uwadze jego córki. — No, już, zmiataj na górę.
Wzruszyła tylko ramionami i już miała się odwrócić, gdy nagle rozległo się ciche, nieśmiałe pukanie do drzwi. Oboje na moment zamarli; mężczyzna miał nadzieję, że uda mu się załatwić sprawę z Selene i Glizdogonem, zanim oczekiwani goście się zjawią. Najwyraźniej się pomylił. Prędko się jednak opanował, wstał z fotela i zdecydowanym ruchem dłoni otworzył drzwi, podczas gdy jego córka zamarła z jedną nogą na najniższym stopniu schodów, wpatrując się pożądliwie w plecy ojca; Snape rzadko przyjmował w domu gości, a jeśli już to robił, stawał się jeszcze bardziej tajemniczy i mrukliwy (o ile to w ogóle możliwe). W progu pojawiły się dwie kobiety, zdejmując z głów kaptury. Jedna — niesamowicie piękna, jasnowłosa, o twarzy anioła i przerażonych, wilgotnych oczach, druga — ciemnowłosa, z czarnymi oczami przysłoniętymi do połowy ciężkimi powiekami, na twarzy szczupła i trupio blada, przywodząca na myśl wampira. Snape wpuścił je do środka i rzucił ostro do córki: 
— Na górę. 
Dziewczyna nie śmiała nie wykonać polecenia, ale miała swój charakterek, więc z obrażoną miną powlokła się schodami na pierwsze piętro, mamrocząc pod nosem typowe obelgi, jakimi często obrzucała Snape’a w myślach. Nie znosiła, kiedy wydawał jej polecenia i wymagał natychmiastowego ich wykonania, do tego robił to w tak pretensjonalny sposób, że oczami wyobraźni widziała go obdartego ze skóry. Otworzyła drzwi do swojego pokoju, trzasnęła nimi tak, aby ojciec i dwie podejrzane kobiety to usłyszały, po czym — najciszej jak potrafiła — usiadła na piekielnie skrzypiącej podłodze i wytężyła słuch. Choć nie interesowali jej goście ojca, miała nadzieję wychwycić chociaż kilka słów z ich rozmowy — ot, choćby z czystej złośliwości.
— Severusie, chyba słyszałeś, co się stało — odezwała się jedna z kobiet. Po drżącym głosie Selene domyśliła się, że należał on do zapłakanej blondynki.
Dziewczyna szybko stwierdziła, że samo słuchanie jej nie wystarczy; podczołgała się do poręczy schodów i wychyliła głowę, uważając jednocześnie, aby jej czoło nie wystawało za bardzo poza krawędź antresoli.
— Narcyzo, już ci mówiłam, jaki on jest… On… Jemu nie można ufać! Jesteś głupia, skoro myślisz, że on ci pomoże! — warknęła ta druga. O, tak, ochrypły, kipiący jadem głos zdecydowanie pasował do upiornej uciekinierki z Azkabanu.
Kobieta nazwana Narcyzą znacznie pobladła (Selene była zaskoczona, że z jej policzków mogła odpłynąć jeszcze jakakolwiek krew), ukryła twarz w dłoniach i wydała z siebie rozpaczliwy jęk. Ślizgonka skrzywiła się, widząc to; gardziła przesadnym okazywaniem uczuć, a płacz wydawał się jej najbardziej obrzydliwy. Sama nie potrafiła sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek uroniła chociaż jedną łzę; wychowana przez surowego ojca nauczyła się prostego powiedzenia: życie to nie bajka, nie liże po jajkach. Selene zdążyła się o tym przekonać, kiedy tylko rozbrzmiał dzwonek sygnalizujący koniec pierwszej lekcji eliksirów. Gdy tylko te dwie czarownice przekroczyły próg jej domu, od razu poznała, że ów jasnowłosy anioł był zarówno tak słaby, jak i piękny.
— W takim razie jaki jestem, Bella? — spytał spokojnie Snape. 
— Ja… och… To chyba oczywiste, co? Nie ufam ci, Snape. Ja i cała reszta! — odpowiedziała kobieta. Jej głos niemal ociekał jadem. Ta czarownica, Bellatriks Lestrange, od razu spodobała się pannie Snape, bo dysponowała wszystkim, o czym nastolatka skrycie marzyła: mroczną urodę, porażającą pewność siebie i zniewalającą aurę czarnej magii. — Wszyscy doskonale wiedzą, że twoje pojednanie z Czarnym Panem jest jakieś… felerne — wypluła to słowo — i… Dlaczego nie próbowałeś go odnaleźć? Dlaczego nie przyleciałeś, kiedy Czarny Pan się odrodził? A Dumbledore? Dalej wierzy w to, że jesteś po jego stronie, to niewiarygodne, że jest tak głupi! Obaj spiskujecie przeciwko Czarnemu Panu, nie zdziwiłabym się, gdybyś mamił go jakimiś fałszywymi donosami, żeby opóźnić nasze działania! Bo niby dlaczego Harry Potter nadal żyje, skoro przez bite cztery lata miałeś okazję, żeby go zabić?
Choć szesnastoletnią Ślizgonkę trudno było zaskoczyć, w momencie, gdy padło nazwisko Potter, jej serce natychmiast zaczęło łomotać w piersi tak, że dziewczyna zaczęła się zastanawiać, czy ojciec przypadkiem nie usłyszał tych szybkich, rytmicznych uderzeń, ale Snape milczał przez chwilę, spokojnie wpatrując się w Bellatriks, a jego widoczny z niskiego pięterka półprofil nie wskazywał, aby Mistrz Eliksirów dosłyszał jakieś niepokojące dźwięki. Wręcz przeciwnie, wyglądał na bardzo rozluźnionego, jakby rozmowa toczyła się zgodnie planem.
— Sądzisz, że Czarny Pan jest tak naiwny? To nie najlepiej o nim myślisz. — Zacmokał, kręcąc pobłażliwie głową. — Czarny Pan zadał mi dokładnie te same pytania i, wierz mi, nie był tak cierpliwy. Wiesz, dlaczego udało mi się uniknąć Azkabanu? Dumbledore. To on wyciągnął do mnie rękę, dał się nabrać na łzawą historyjkę o mojej wielkiej skrusze… A dlaczego nie zabiłem Pottera? To tak proste, że nawet ty mogłabyś na to wpaść. Gdyby coś mu się stało, Dumbledore natychmiast zacząłby mnie podejrzewać. Naszemu panu wystarczają te informacje dotyczące Zakonu Feniksa…
— A jakie to informacje, Snape? — warknęła Bellatriks, świdrując spojrzeniem Snape'a, któremu przerwała wpół zdania. 
Kąciki ust Mistrza Eliksirów uniosły się pogardliwie, ale starsza z kobiet nie zwróciła na to uwagi, podczas gdy ta ładniejsza nadal chlipała bezgłośnie ze spuszczoną głową i żałośnie zwisającymi włosami.
— Te informacje są przeznaczone tylko dla uszu Czarnego Pana — odrzekł Snape, delektując się tym, co wykwitło na twarzy jego rozmówczyni. — A jeśli uznał za stosowne nie dzielić się nimi z tobą…
— On dzieli się ze mną absolutnie wszystkim! — zawołała Bellatriks, a na jej zapadniętych policzkach pojawiły się ciemnofioletowe plamy. — Jestem jego najwierniejszą sługą, powiedział, że jestem…  
— Doprawdy? — wtrącił Severus i znów się uśmiechnął. — Powiedz mi, czy nadal nazwałabyś się jego najwierniejszą sługą po tym, co się wydarzyło w ministerstwie? Och, jakże bolesna utrata przepowiedni, rozczarowująca klęska w starciu z bandą nastolatków…
Policzki Lestrange jeszcze bardziej pociemniały, tworząc z resztą jej poszarzałej twarzy upiorny kontrast. Straciła pewność siebie, ale to tylko jeszcze bardziej ją rozwścieczyło; Selene nawet na piętrze wyczuła subtelną falę szczypiących iskierek. Przyglądała się tej scenie z wypiekami na twarzy, ponieważ sprawa z czerwca interesowała ją tak bardzo, że nawet codziennie zaczęła wertować gazety, lecz ojciec milczał na temat ministerstwa jak zaklęty.  
— To nie jest moja wina! — wrzasnęła jazgotliwie, wyrzucając ręce wysoko nad głowę, ale ta nerwowa gestykulacja nie zrobiła na czarodzieju wrażenia. — Nie chrzań o nastolatkach, dobrze wierz, że zaraz zjawiła się tam połowa Zakonu Feniksa! Albo wiedziałbyś, gdybyś nie siedział sobie bezpiecznie w szkole. Jakże wygodne! Gdyby nie Lucjusz, Czarny Pan dostałby proroctwo! Gdyby nie on… 
Narcyza Malfoy pierwszy raz się ożywiła. Uniosła głowę, a jej błyszcząca od łez twarz wykrzywiła się w potwornym grymasie, który diametralnie zmienił jej rysy. Nie była już delikatną nimfą o obliczu anioła, a demoniczną topielicą; wyciągnęła swe chude ręce w stronę siostry, jakby chciała ją wciągnąć pod wodę.
— Nie waż się obrażać mojego męża! — syknęła tak jadowicie, że Bellatriks wzdrygnęła się nieznacznie i jakby trochę spokorniała. 
Kobiety przez chwilę sztyletowały się wzrokiem. Trudno było rozróżnić, czyje oczy przepełniała większa niechęć i żar — ciemne, pogardliwe, otoczone grubymi rzęsami czy może te jasne, czyste, szarobłękitne, błyszczące teraz jak w gorączce. O dziwo to Bellatriks dała za wygraną.
— Nie odpowiadasz na moje ostatnie pytanie — zwróciła się na nowo do Snape’a, nie zważając na złowróżbne szepty rozeźlonej siostry. — Co z tym chłopakiem? Nie musiałeś wpaść do jego dormitorium i zamordować we własnym łóżku, ale przez te pięć lat nadarzyło się już tyle okazji… Chociażby dwa lata temu! Mógłbyś śmiało przypisać winę Blackowi! Albo dementorom!
Czarodziej przetoczył wzrokiem po suficie.
— Gdybym zabił Pottera, Czarny Pan nie mógłby skorzystać z jego krwi, aby się odrodzić. — Użył takiego tonu, jakby tłumaczył coś wyjątkowo tępej uczennicy. — Widzisz więc, że z perspektywy czasu moja decyzja okazała się słuszna. Czarny Pan to docenił.
— I ty to przewidziałeś! 
— Nie. Przyznaję, że wiele lat temu uwierzyłem w śmierć Czarnego Pana. Zacząłem się bać, Bellatriks, chyba przyznasz, że tylko głupiec nie bałby się w takiej sytuacji. A przecież mam dla kogo żyć. Wbrew temu, co o mnie myślisz, nie jestem egoistą.
Bellatriks nadal wpatrywała się w Snape'a jak sroka w gnat, ale chyba zabrakło jej argumentów, bo milczała, choć usta jej drżały, jakby język wciąż mielił słowa, które potencjalnie mogłyby jeszcze jakoś zaatakować. Jej wątpliwości nadal nie zostały rozwiane, wręcz przeciwnie, poczuła się urażona tym, że Czarny Pan nie dzieli się z nią wszystkimi swoimi tajemnicami, ale nie chciała stracić twarzy przed tym — aż syknęła z pogardą — podrzędnym belfrem. Miała ochotę natychmiast się odwrócić i opuścić ten mugolski barłóg, do którego nigdy nie powinna wchodzić.
— To o co chciałaś mnie zapytać? — spytał Snape, odwracając się do Narcyzy, uznawszy, że rozmowa z Bellatriks została zakończona jej jednoznacznym milczeniem. 
— To wina Lucjusza, tak? — Pani Malfoy stała się na powrót płaczliwą mimozą, a z jej oczu popłynęły łzy. — Myślisz tak, jak Bella, prawda? C-Czarny P-Pan zab-bije Dracona, bo Lucjusz…
Przez jej wilgotną twarz przebiegł gwałtowny skurcz, a ona sama zrobiła minę, jakby coś ugrzęzło jej w gardle, przez co nie mogła dalej mówić. Zerwała się na nogi, ruszyła bardzo chwiejnym krokiem w stronę Snape’a i padła przed nim na kolana, bełkocząc coś niezrozumiałego. Szczerze zaskoczony jej zachowaniem Mistrz Eliksirów wtopił się gwałtownie w fotel, chcąc w jakikolwiek sposób zwiększyć odległość między sobą a czarownicą; zrozpaczona, zdesperowana matka to najbardziej nieprzewidywalna istota na całym bożym świecie, a Snape nie chciał mieć z nią nic wspólnego. Żałował, że zgodził się na to spotkanie. Po dłuższej chwili powstał z fotela, chwycił panią Malfoy za ramiona i podniósł na nogi, a minę miał przy tym taką, jakby właśnie obserwował kogoś wymiotującego.  
— Czarny Pan jest wściekły na Lucjusza, nie będę cię okłamywał — powiedział spokojnie. — Ale ja nie mogę nic z tym zrobić, Narcyzo. Nie mogę ani wstawić się za Lucjuszem, ani spróbować ochronić twojego syna… Nie. Czarny Pan ma już gotowy plan i nie sposób go od niego odwieść.
— Severusie, ale to ty… zamiast Dracona… Jesteś potężniejszy i… i już to robiłeś, a on… on jest t-taki wrażliwy…
Mężczyzna milczał. Odwrócił się twarzą do drzwi wejściowych, a jego ręka powędrowała do podbródka, który pogładził długim szczupłym palcem. Selene nie widziała wyrazu jego twarzy, a nie chciała ryzykować ujawnienia, dlatego pozostała na miejscu z głową wciśniętą pomiędzy drewniane belki balustrady. Oczekiwała na odpowiedź ojca z taką samą niecierpliwością, jak Narcyza i Bellatriks, choć nie miała zielonego pojęcia, o czym rozmawiali. Wydawało jej się, że nareszcie wszystkiego się dowie, ale nic z tego — pojawiło się tylko więcej niewiadomych. Wiedziała tylko, że mowa była o jakiejś niesamowicie tajnej, niebezpiecznej misja, którą Czarny Pan powierzył Draconowi. Skrycie liczyła, że Lord Voldemort to jej powierzy coś, dzięki czemu mogłaby się sprawdzić, a już z całą pewnością nie potrafiła znieść, że wybrał Malfoya. Niemal buchnęła gorącem, kiedy wyobraziła sobie siebie wmieszaną gdzieś w szary tłum, pośrodku którego w punkcie jasnego światła stał na piedestale Malfoy w groteskowej pozie, z głupkowatym uśmiechem przyklejonym do twarzy.
— To jest jakiś pomysł — odrzekł Snape i na powrót odwrócił się twarzą do swojej płaczącej rozmówczyni, która w tej chwili wpatrywała się w niego jak w święty obrazek. — Ale Czarny Pan chce, żeby najpierw Draco spróbował. On musi spróbować…
— Ale obiecujesz, że będziesz go strzegł? — przerwała mu Narcyza, a w jej głosie zabrzmiała tak wielka, nabrzmiała łzami nadzieja, jakiej Selene jeszcze nigdy w całym swoim życiu nie słyszała. — Zrobisz to, jeśli jemu się nie powiedzie? 
Snape milczał. 
— To… możliwe — odparł w końcu, ale w jego głosie nie było słychać zapału, na co Bellatriks ryknęła szaleńczym, triumfalnym śmiechem, pryskając śliną na wszystkie strony.
— Mówiłam ci, Narcyzo? Mówiłam? Oczywiście! To możliwe, ale nic poza tym! — warknęła sarkastycznie, znów energicznie gestykulując. Tańczyła po maleńkim saloniku jak w transie, łopocząc czarną szatą. — Jak zwykle zręcznie się z tego wymiga… Przecież ma dla kogo żyć, a „rozkaz” — w tym momencie wykonała w powietrzu gest imitujący cudzysłów — Czarnego Pana tylko mu to umożliwi.
Snape nie zdążył skomentować tej głośnej uwagi, choć tak naprawdę nawet nie zamierzał, bo wiedział, że jego słowa będą przepustką do kolejnej niekończącej się mowy trawy, którą wygłosi mu Bellatriks.
— Wypowiesz słowa Przysięgi Wieczystej? — jęknęła błagalnie Narcyza, a jej wielkie oczy rozbłysły jak gwiazdy.
Spojrzeli po sobie, a Snape skinął głową; Lestrange skwitowała to głośnym prychnięciem. Selene starała się oddychać jak najciszej, lecz było to prawie niemożliwe, bo jej podniecenie osiągnęło w tej chwili apogeum. Patrzyła szeroko otwartymi oczami, jak Narcyza przyklękła, a ojciec poszedł jej śladem; chwycił smukłą dłoń, a Bellatriks z najwyższym zdziwieniem podeszła do nich, wyciągając różdżkę. 
— Czy przysięgasz chronić Dracona? — spytała Narcyza, a jej głos stał się nagle mocny i pewny. 
— Przysięgam. 
Z różdżki Bellatriks wystrzelił złoty języczek ognia, oplatając dłonie pani Malfoy i Snape'a, a pokój (choć w środku paliły się pęczki świec) rozjaśniły oślepiające, ciepłe promienie. Oczy Selene rozszerzyły się jeszcze bardziej, a wargi rozchyliły bezwiednie, kiedy wpatrywała się w tę tajemniczo wyglądającą scenę.
— Czy przysięgasz wykonać jego rozkaz, jeśli Draconowi się nie powiedzie?
Dłoń Snape'a drgnęła. 
— Przysięgam.
Z różdżki Bellatriks wystrzelił jeszcze jeden języczek ognia, tym razem czerwonego, oplatając ich ręce, a pokój wypełnił się ciepłym półmrokiem. Selene cofnęła się aż pod drzwi swojego pokoju. Serce tłukło się jej o żebra. Nie mogła uwierzyć w to, co zobaczyła… choć nie do końca wiedziała, czego właściwie była świadkiem. Bardzo chciała wiedzieć, co teraz kłębiło się w głowie Snape’a.

~*~

Rozdział dłuższy, niż planowałam, następny już za dwa dni. XD Mam nadzieję, że wyjdzie lepiej niż ten. Zobaczymy. To mój pierwszy blog o córce Snape’a, zakładany spontanicznie. Zatem widzimy się już niebawem.  

29 sierpnia 2008

Pierwsza sowa

Moi kochani, nie wiem, czy ten blog wypali, bo to zależy w dużej mierze od was. I od tego, czy będzie mi się chciało. Pierwszy rozdział pojawi się już niedługo. Jak na razie można mnie znaleźć na www.siostrzenica-czarnego-pana.blogspot.com