Selene Astraja Snape. Tak,
Snape, nie przesłyszałeś się. Córka tego
Snape’a. Ma teraz szesnaście lat i należy do domu szlachetnego, najznakomitszego
z Założycieli Hogwartu — Salazara Slytherina; tiara nie miała najmniejszych
wątpliwości, kiedy tylko zajrzała w jej umysł, bo dziewczyna okazała się
szablonową Ślizgonką, co tylko potwierdza fakt, że jej ojcem jest Severus
Snape, do którego zresztą jest uderzająco podobna — nie tylko z charakteru, ale
i z wyglądu. Przeciętnej urody twarz, ziemista skóra, nieco zbyt wydatny nos,
krótkie, czarne włosy i równie ciemne, zimne, wielkie oczy okolone długimi
rzęsami i krzaczaste brwi. Zupełnie tak, jakby Selene nie miała matki, bo nie
można było w niej znaleźć żadnej fizycznej cechy, która upodobniłaby ją do kogokolwiek
innego. Była żeńską i młodszą kopią swego ojca, z czego mieszkańcy pozostałych
domów w Hogwarcie często się nabijali, choć nie mieli pojęcia, że z ich
nauczycielem łączyło ją jakieś pokrewieństwo. Myśleli, że to po prostu Bóg
postanowił ukarać dziewczynę tak nieprzeciętnymi cechami. Dodatkowo odziedziczyła
po nim nie tylko urodę, ale i opryskliwość, skłonność do nadmiernego cynizmu
oraz nienawiść do Harry’ego Pottera, którą Snape wpajał jej już od najmłodszych
lat. I to wszystko nie wróżyło jej świetlanej przyszłości; nie było tygodnia,
aby Mistrz Eliksirów nie stwierdził, że jego córka nigdy nie spotka kogokolwiek,
który zniesie jej paskudną osobowość, ale od dziewczyny odbijało się to jak
groch od ściany, bo jej największym pragnieniem i ambicją była służba u Lorda
Voldemorta. Ojciec już jej przysiągł, że to marzenie niebawem się spełni. Musi,
inaczej Snape’a czeka piekło — mogła mu to obiecać.
*
Dziewczyna siedziała w
swoim pokoju i zajmowała się jedną z książek, których miała na półkach pod
dostatkiem. Selene nie była ni piękna, ni uprzejma, ale każdy, kto ją choć
trochę poznał, nie mógł zaprzeczyć jej inteligencji. I ona o tym wiedziała.
Wydawało się, że nadrabiała jedynie sprytem i intelektem, a i sama panna Snape
nie potrafiła w sobie odszukać jakichkolwiek innych pozytywów. Kiedy usiadła na
stołku, a profesor McGonagall włożyła jej na głowę za dużą tiarę, już dawno
przygotowała pieczołowicie ułożony plan, z którego realizacją nie miała
najmniejszego problemu. Jej ojciec był nie tylko Mistrzem Eliksirów, ale i
Mistrzem Legilimencji, zatem jego córka również musiała posiąść tę umiejętność,
która umożliwiła jej skrzętne ukrycie swojej tożsamości — nie tylko przed
kolegami ze szkoły, ale i przed samą tiarą.
W pewnym momencie usłyszała
dobiegający z dołu głos. Stanowczy i chłodny, nieznoszący sprzeciwu i lekko
stłumiony przez drzwi, a mógł on należeć tylko i wyłącznie do jej ojca:
— Pozwól tu na chwilę,
moja panno.
Oho,
„moja panno”. Czyli znalazł tę nieumytą patelnię.
Westchnęła ciężko i
przewróciła teatralnie oczami, ale bezzwłocznie spełniła prośbę. Zsunęła się ze
skrzypiącego łóżka i powlokła się w stronę holu, garbiąc się i powłócząc za
sobą nogami, aby tamten nie pomyślał, że interesuje ją, co miał do powiedzenia.
Ojca zastała siedzącego w małym pokoiku, który pełnił rolę zarówno salonu, jak
i holu. Snape usłyszał szuranie jej buciorów już dawno, dlatego przemówił,
zanim córka pojawiła się w jego polu widzenia:
— Chciałbym cię
poinformować, że Czarny Pan przysyła nam do pomocy tego oto Glizdogona.
To
mówiąc, wskazał ręką na stojącego w kącie przygarbionego, ubranego w jakieś brązowe
łachmany mężczyznę z mysimi włosami i wodnistymi oczkami. Był naprawdę
szkaradny. Gładził lewą ręką prawą dłoń okrytą czymś, co przypominało srebrną,
cieniutką rękawiczkę, na szczurzej, zniszczonej twarzy pod niezbyt przekonującym
wyrazem lęku i służalczości czaiła się nieprzyjemna fałszywość. Selene zwróciła
na niego wzrok i skrzywiła się okropnie, przywołując swą firmową pozę
zbuntowanej nastolatki, dobrze znaną Mistrzowi Eliksirów — kiedy rozmawiał
z córką, ta od jakiegoś czasu prawie zawsze krzywiła się w ten okropny sposób,
uwydatniając nieświadomie wszystkie mankamenty swojej urody. Snape oczywiście
nie omieszkał jej o tym przypominać.
— A po co nam on? —
prychnęła, patrząc z niesmakiem już nie na niskiego człowieczka, a na swego
ojca. — On śmierdzi.
— Czarny Pan nie
życzy sobie mieć go w swojej siedzibie, dlatego był tak łaskawy, aby wysłać go
nam do pomocy — odpowiedział, czując,
jak po raz kolejny tego dnia Selene zaczynała działać mu na nerwy. — A będzie
mieszkać — to mówiąc, machnął różdżką w stronę jednej z półek z książkami,
która otworzyła się, ukazując wejście do ciemnego korytarza — w tym
pokoju. Glizdogonie, a teraz bądź tak uprzejmy i zejdź mi z oczu.
Czarodziej obrzucił
Snape'a pogardliwym spojrzeniem swoich mętnych, błękitnych oczu, ale nie
powiedział ani słowa, tylko przeleciał chyłkiem przez salonik i zniknął w mroku
tajemnej komnaty, jakby czajenie się i przemykanie miał we krwi. Drzwi automatycznie
się za nim zatrzasnęły, ale szesnastolatka nadal intensywnie się w nie
wpatrywała.
— Możesz odejść. — Mistrz
Eliksirów zerknął w stronę okna, jakby się kogoś spodziewał; choć zrobił to
szybko i dyskretnie, nie umknęło to uwadze jego córki. — No, już,
zmiataj na górę.
Wzruszyła tylko ramionami
i już miała się odwrócić, gdy nagle rozległo się ciche, nieśmiałe pukanie do
drzwi. Oboje na moment zamarli; mężczyzna miał nadzieję, że uda mu się załatwić
sprawę z Selene i Glizdogonem, zanim oczekiwani goście się zjawią. Najwyraźniej
się pomylił. Prędko się jednak opanował, wstał z fotela i zdecydowanym ruchem
dłoni otworzył drzwi, podczas gdy jego córka zamarła z jedną nogą na najniższym
stopniu schodów, wpatrując się pożądliwie w plecy ojca; Snape rzadko przyjmował
w domu gości, a jeśli już to robił, stawał się jeszcze bardziej tajemniczy i
mrukliwy (o ile to w ogóle możliwe). W progu pojawiły się dwie kobiety,
zdejmując z głów kaptury. Jedna — niesamowicie piękna, jasnowłosa, o
twarzy anioła i przerażonych, wilgotnych oczach, druga — ciemnowłosa,
z czarnymi oczami przysłoniętymi do połowy ciężkimi powiekami, na twarzy
szczupła i trupio blada, przywodząca na myśl wampira. Snape wpuścił je do
środka i rzucił ostro do córki:
— Na górę.
Dziewczyna nie śmiała nie wykonać
polecenia, ale miała swój charakterek, więc z obrażoną miną powlokła się
schodami na pierwsze piętro, mamrocząc pod nosem typowe obelgi, jakimi często
obrzucała Snape’a w myślach. Nie znosiła, kiedy wydawał jej polecenia i wymagał
natychmiastowego ich wykonania, do tego robił to w tak pretensjonalny sposób,
że oczami wyobraźni widziała go obdartego ze skóry. Otworzyła drzwi do swojego
pokoju, trzasnęła nimi tak, aby ojciec i dwie podejrzane kobiety to usłyszały,
po czym — najciszej jak potrafiła — usiadła na piekielnie
skrzypiącej podłodze i wytężyła słuch. Choć nie interesowali jej goście ojca, miała
nadzieję wychwycić chociaż kilka słów z ich rozmowy — ot, choćby z
czystej złośliwości.
— Severusie, chyba
słyszałeś, co się stało — odezwała się jedna z kobiet. Po drżącym
głosie Selene domyśliła się, że należał on do zapłakanej blondynki.
Dziewczyna szybko
stwierdziła, że samo słuchanie jej
nie wystarczy; podczołgała się do poręczy schodów i wychyliła głowę, uważając
jednocześnie, aby jej czoło nie wystawało za bardzo poza krawędź antresoli.
— Narcyzo, już ci
mówiłam, jaki on jest… On… Jemu nie można ufać! Jesteś głupia, skoro myślisz,
że on ci pomoże! — warknęła
ta druga. O, tak, ochrypły, kipiący jadem głos zdecydowanie pasował do upiornej
uciekinierki z Azkabanu.
Kobieta nazwana Narcyzą znacznie
pobladła (Selene była zaskoczona, że z jej policzków mogła odpłynąć jeszcze
jakakolwiek krew), ukryła twarz w dłoniach i wydała z siebie rozpaczliwy
jęk. Ślizgonka skrzywiła się, widząc to; gardziła przesadnym okazywaniem uczuć,
a płacz wydawał się jej najbardziej obrzydliwy. Sama nie potrafiła sobie
przypomnieć, czy kiedykolwiek uroniła chociaż jedną łzę; wychowana przez surowego
ojca nauczyła się prostego powiedzenia: życie
to nie bajka, nie liże po jajkach. Selene zdążyła się o tym przekonać,
kiedy tylko rozbrzmiał dzwonek sygnalizujący koniec pierwszej lekcji eliksirów.
Gdy tylko te dwie czarownice przekroczyły próg jej domu, od razu poznała, że ów
jasnowłosy anioł był zarówno tak słaby, jak i piękny.
— W takim razie jaki jestem, Bella? — spytał
spokojnie Snape.
— Ja… och… To chyba
oczywiste, co? Nie ufam ci, Snape. Ja i cała reszta! — odpowiedziała kobieta.
Jej głos niemal ociekał jadem. Ta czarownica, Bellatriks Lestrange, od razu
spodobała się pannie Snape, bo dysponowała wszystkim, o czym nastolatka skrycie
marzyła: mroczną urodę, porażającą pewność siebie i zniewalającą aurę czarnej
magii. — Wszyscy doskonale wiedzą, że twoje pojednanie z Czarnym
Panem jest jakieś… felerne — wypluła
to słowo — i… Dlaczego nie próbowałeś go odnaleźć? Dlaczego nie
przyleciałeś, kiedy Czarny Pan się odrodził? A Dumbledore? Dalej wierzy w to,
że jesteś po jego stronie, to niewiarygodne, że jest tak głupi! Obaj
spiskujecie przeciwko Czarnemu Panu, nie zdziwiłabym się, gdybyś mamił go
jakimiś fałszywymi donosami, żeby opóźnić nasze działania! Bo niby dlaczego
Harry Potter nadal żyje, skoro przez bite cztery lata miałeś okazję, żeby go
zabić?
Choć szesnastoletnią
Ślizgonkę trudno było zaskoczyć, w momencie, gdy padło nazwisko Potter, jej serce natychmiast zaczęło
łomotać w piersi tak, że dziewczyna zaczęła się zastanawiać, czy ojciec
przypadkiem nie usłyszał tych szybkich, rytmicznych uderzeń, ale Snape milczał
przez chwilę, spokojnie wpatrując się w Bellatriks, a jego widoczny z niskiego
pięterka półprofil nie wskazywał, aby Mistrz Eliksirów dosłyszał jakieś
niepokojące dźwięki. Wręcz przeciwnie, wyglądał na bardzo rozluźnionego,
jakby rozmowa toczyła się zgodnie planem.
— Sądzisz, że Czarny
Pan jest tak naiwny? To nie najlepiej o nim myślisz. — Zacmokał,
kręcąc pobłażliwie głową. — Czarny Pan zadał mi dokładnie te same pytania i,
wierz mi, nie był tak cierpliwy.
Wiesz, dlaczego udało mi się uniknąć Azkabanu? Dumbledore. To on wyciągnął do
mnie rękę, dał się nabrać na łzawą historyjkę o mojej wielkiej skrusze… A
dlaczego nie zabiłem Pottera? To tak proste, że nawet ty mogłabyś na to wpaść. Gdyby coś mu się stało, Dumbledore
natychmiast zacząłby mnie podejrzewać. Naszemu panu wystarczają te informacje
dotyczące Zakonu Feniksa…
— A jakie to
informacje, Snape? — warknęła Bellatriks, świdrując spojrzeniem
Snape'a, któremu przerwała wpół zdania.
Kąciki ust Mistrza
Eliksirów uniosły się pogardliwie, ale starsza z kobiet nie zwróciła na to
uwagi, podczas gdy ta ładniejsza nadal chlipała bezgłośnie ze spuszczoną głową
i żałośnie zwisającymi włosami.
— Te informacje są
przeznaczone tylko dla uszu Czarnego Pana — odrzekł Snape, delektując
się tym, co wykwitło na twarzy jego rozmówczyni. — A jeśli uznał za
stosowne nie dzielić się nimi z tobą…
— On dzieli się ze
mną absolutnie wszystkim! — zawołała Bellatriks, a na jej
zapadniętych policzkach pojawiły się ciemnofioletowe plamy. — Jestem
jego najwierniejszą sługą, powiedział, że jestem…
— Doprawdy? — wtrącił
Severus i znów się uśmiechnął. — Powiedz mi, czy nadal nazwałabyś się
jego najwierniejszą sługą po tym, co się wydarzyło w ministerstwie? Och, jakże
bolesna utrata przepowiedni, rozczarowująca klęska w starciu z bandą
nastolatków…
Policzki Lestrange jeszcze
bardziej pociemniały, tworząc z resztą jej poszarzałej twarzy upiorny kontrast.
Straciła pewność siebie, ale to tylko jeszcze bardziej ją rozwścieczyło; Selene
nawet na piętrze wyczuła subtelną falę szczypiących iskierek. Przyglądała się
tej scenie z wypiekami na twarzy, ponieważ sprawa z czerwca interesowała ją tak
bardzo, że nawet codziennie zaczęła wertować gazety, lecz ojciec milczał na
temat ministerstwa jak zaklęty.
— To nie jest moja
wina! — wrzasnęła jazgotliwie, wyrzucając ręce wysoko nad głowę, ale ta
nerwowa gestykulacja nie zrobiła na czarodzieju wrażenia. — Nie
chrzań o nastolatkach, dobrze wierz, że zaraz zjawiła się tam połowa Zakonu
Feniksa! Albo wiedziałbyś, gdybyś nie siedział sobie bezpiecznie w szkole.
Jakże wygodne! Gdyby nie Lucjusz, Czarny Pan dostałby proroctwo! Gdyby nie on…
Narcyza Malfoy pierwszy
raz się ożywiła. Uniosła głowę, a jej błyszcząca od łez twarz wykrzywiła się w potwornym
grymasie, który diametralnie zmienił jej rysy. Nie była już delikatną nimfą o
obliczu anioła, a demoniczną topielicą; wyciągnęła swe chude ręce w stronę
siostry, jakby chciała ją wciągnąć pod wodę.
— Nie waż się obrażać
mojego męża! — syknęła tak jadowicie, że Bellatriks wzdrygnęła się
nieznacznie i jakby trochę spokorniała.
Kobiety przez chwilę sztyletowały
się wzrokiem. Trudno było rozróżnić, czyje oczy przepełniała większa niechęć i
żar — ciemne, pogardliwe, otoczone grubymi rzęsami czy może te jasne,
czyste, szarobłękitne, błyszczące teraz jak w gorączce. O dziwo to Bellatriks
dała za wygraną.
— Nie odpowiadasz na
moje ostatnie pytanie — zwróciła się na nowo do Snape’a, nie zważając
na złowróżbne szepty rozeźlonej siostry. — Co z tym chłopakiem? Nie
musiałeś wpaść do jego dormitorium i zamordować we własnym łóżku, ale przez te
pięć lat nadarzyło się już tyle okazji… Chociażby dwa lata temu! Mógłbyś śmiało
przypisać winę Blackowi! Albo dementorom!
Czarodziej przetoczył
wzrokiem po suficie.
— Gdybym zabił
Pottera, Czarny Pan nie mógłby skorzystać z jego krwi, aby się odrodzić. — Użył
takiego tonu, jakby tłumaczył coś wyjątkowo tępej uczennicy. — Widzisz
więc, że z perspektywy czasu moja decyzja okazała się słuszna. Czarny Pan to
docenił.
— I ty to
przewidziałeś!
— Nie. Przyznaję, że
wiele lat temu uwierzyłem w śmierć Czarnego Pana. Zacząłem się bać, Bellatriks,
chyba przyznasz, że tylko głupiec nie bałby się w takiej sytuacji. A przecież
mam dla kogo żyć. Wbrew temu, co o mnie myślisz, nie jestem egoistą.
Bellatriks nadal
wpatrywała się w Snape'a jak sroka w gnat, ale chyba zabrakło jej argumentów,
bo milczała, choć usta jej drżały, jakby język wciąż mielił słowa, które
potencjalnie mogłyby jeszcze jakoś zaatakować. Jej wątpliwości nadal nie
zostały rozwiane, wręcz przeciwnie, poczuła się urażona tym, że Czarny Pan nie
dzieli się z nią wszystkimi swoimi tajemnicami, ale nie chciała stracić twarzy
przed tym — aż syknęła z pogardą — podrzędnym belfrem. Miała ochotę natychmiast się odwrócić i opuścić
ten mugolski barłóg, do którego nigdy nie powinna wchodzić.
— To o co chciałaś
mnie zapytać? — spytał Snape, odwracając się do Narcyzy, uznawszy, że
rozmowa z Bellatriks została zakończona jej jednoznacznym milczeniem.
— To wina Lucjusza,
tak? — Pani Malfoy stała się na powrót płaczliwą mimozą, a z jej oczu
popłynęły łzy. — Myślisz tak, jak Bella, prawda? C-Czarny P-Pan zab-bije
Dracona, bo Lucjusz…
Przez jej wilgotną twarz
przebiegł gwałtowny skurcz, a ona sama zrobiła minę, jakby coś ugrzęzło jej w
gardle, przez co nie mogła dalej mówić. Zerwała się na nogi, ruszyła bardzo
chwiejnym krokiem w stronę Snape’a i padła przed nim na kolana, bełkocząc coś
niezrozumiałego. Szczerze zaskoczony jej zachowaniem Mistrz Eliksirów wtopił
się gwałtownie w fotel, chcąc w jakikolwiek sposób zwiększyć odległość między
sobą a czarownicą; zrozpaczona, zdesperowana matka to najbardziej nieprzewidywalna
istota na całym bożym świecie, a Snape nie chciał mieć z nią nic wspólnego. Żałował,
że zgodził się na to spotkanie. Po dłuższej chwili powstał z fotela, chwycił panią
Malfoy za ramiona i podniósł na nogi, a minę miał przy tym taką, jakby właśnie obserwował
kogoś wymiotującego.
— Czarny Pan jest
wściekły na Lucjusza, nie będę cię okłamywał — powiedział spokojnie. — Ale
ja nie mogę nic z tym zrobić, Narcyzo. Nie mogę ani wstawić się za Lucjuszem,
ani spróbować ochronić twojego syna… Nie. Czarny Pan ma już gotowy plan i nie
sposób go od niego odwieść.
— Severusie, ale to ty…
zamiast Dracona… Jesteś potężniejszy i… i już to robiłeś, a on… on jest t-taki
wrażliwy…
Mężczyzna milczał. Odwrócił
się twarzą do drzwi wejściowych, a jego ręka powędrowała do podbródka, który
pogładził długim szczupłym palcem. Selene nie widziała wyrazu jego twarzy, a
nie chciała ryzykować ujawnienia, dlatego pozostała na miejscu z głową
wciśniętą pomiędzy drewniane belki balustrady. Oczekiwała na odpowiedź ojca z
taką samą niecierpliwością, jak Narcyza i Bellatriks, choć nie miała zielonego
pojęcia, o czym rozmawiali. Wydawało jej się, że nareszcie wszystkiego się
dowie, ale nic z tego — pojawiło się tylko więcej niewiadomych. Wiedziała
tylko, że mowa była o jakiejś niesamowicie tajnej, niebezpiecznej misja, którą
Czarny Pan powierzył Draconowi. Skrycie liczyła, że Lord Voldemort to jej powierzy coś, dzięki czemu mogłaby
się sprawdzić, a już z całą pewnością nie potrafiła znieść, że wybrał Malfoya.
Niemal buchnęła gorącem, kiedy wyobraziła sobie siebie wmieszaną gdzieś w szary
tłum, pośrodku którego w punkcie jasnego światła stał na piedestale Malfoy w
groteskowej pozie, z głupkowatym uśmiechem przyklejonym do twarzy.
— To jest jakiś
pomysł — odrzekł Snape i na powrót odwrócił się twarzą do swojej
płaczącej rozmówczyni, która w tej chwili wpatrywała się w niego jak w święty
obrazek. — Ale Czarny Pan chce, żeby najpierw Draco spróbował. On
musi spróbować…
— Ale obiecujesz, że
będziesz go strzegł? — przerwała mu Narcyza, a w jej głosie
zabrzmiała tak wielka, nabrzmiała łzami nadzieja, jakiej Selene jeszcze nigdy w
całym swoim życiu nie słyszała. — Zrobisz to, jeśli jemu się nie
powiedzie?
Snape milczał.
— To… możliwe — odparł
w końcu, ale w jego głosie nie było słychać zapału, na co Bellatriks ryknęła
szaleńczym, triumfalnym śmiechem, pryskając śliną na wszystkie strony.
— Mówiłam ci,
Narcyzo? Mówiłam? Oczywiście! To możliwe, ale nic poza tym! — warknęła
sarkastycznie, znów energicznie gestykulując. Tańczyła po maleńkim saloniku jak
w transie, łopocząc czarną szatą. — Jak zwykle zręcznie się z tego
wymiga… Przecież ma dla kogo żyć, a
„rozkaz” — w tym momencie wykonała w powietrzu gest imitujący
cudzysłów — Czarnego Pana tylko mu to umożliwi.
Snape nie zdążył
skomentować tej głośnej uwagi, choć tak naprawdę nawet nie zamierzał, bo
wiedział, że jego słowa będą przepustką do kolejnej niekończącej się mowy
trawy, którą wygłosi mu Bellatriks.
— Wypowiesz słowa
Przysięgi Wieczystej? — jęknęła błagalnie Narcyza, a jej wielkie oczy
rozbłysły jak gwiazdy.
Spojrzeli po sobie, a Snape
skinął głową; Lestrange skwitowała to głośnym prychnięciem. Selene starała się
oddychać jak najciszej, lecz było to prawie niemożliwe, bo jej podniecenie
osiągnęło w tej chwili apogeum. Patrzyła szeroko otwartymi oczami, jak Narcyza przyklękła,
a ojciec poszedł jej śladem; chwycił smukłą dłoń, a Bellatriks z najwyższym zdziwieniem
podeszła do nich, wyciągając różdżkę.
— Czy przysięgasz
chronić Dracona? — spytała Narcyza, a jej głos stał się nagle mocny i
pewny.
— Przysięgam.
Z różdżki Bellatriks
wystrzelił złoty języczek ognia, oplatając dłonie pani Malfoy i Snape'a, a
pokój (choć w środku paliły się pęczki świec) rozjaśniły oślepiające, ciepłe
promienie. Oczy Selene rozszerzyły się jeszcze bardziej, a wargi
rozchyliły bezwiednie, kiedy wpatrywała się w tę tajemniczo wyglądającą scenę.
— Czy przysięgasz wykonać
jego rozkaz, jeśli Draconowi się nie
powiedzie?
Dłoń Snape'a
drgnęła.
— Przysięgam.
Z różdżki Bellatriks
wystrzelił jeszcze jeden języczek ognia, tym razem czerwonego, oplatając ich ręce,
a pokój wypełnił się ciepłym półmrokiem. Selene cofnęła się aż pod drzwi
swojego pokoju. Serce tłukło się jej o żebra. Nie mogła uwierzyć w to, co
zobaczyła… choć nie do końca wiedziała, czego właściwie była świadkiem. Bardzo
chciała wiedzieć, co teraz kłębiło się w głowie Snape’a.
~*~
Rozdział dłuższy, niż
planowałam, następny już za dwa dni. XD Mam nadzieję, że wyjdzie lepiej niż ten.
Zobaczymy. To mój pierwszy blog o córce Snape’a, zakładany spontanicznie. Zatem
widzimy się już niebawem.