4 października 2008

6. Ten dzień nadszedł

— O co chodziło Malfoyowi? — zapytała któryś raz z kolei Karen.
Minął już ponad tydzień od zajścia w lochach, a ona wciąż i wciąż wypytywała, jakby nie znała swojej towarzyszki i miała nadzieję, że w końcu ulegnie i zdradzi prawdę. Ale Selene postanowiła jeszcze przez jakiś czas utrzymać w tajemnicy to, co zaszło między nią a Malfoyem. Nie były to oczywiście puste rozmyślania; Elin zaczepiła go zaraz następnego ranka podczas śniadania i poprosiła o kilka dni, które miały jej pomóc przyzwyczaić się do nowe roli. Draco, który już zdążył zasugerować Pansy Parkinson, że ma na oku jakąś „super laskę”, nie był tym żądaniem zachwycony, ale nie miał innego wyjścia — musiał na to przystać. Oczywiście Selene nie była z nim szczera. Zaraz po podjęciu decyzji, kiedy wróciła do pokoju wspólnego i zajęła się Prorokiem Wieczornym, tak naprawdę jeszcze raz przeanalizowała umowę, w którą dała się wkręcić. I stwierdziła, że zbyt szybko zgodziła się na propozycję Malfoya. Wyglądało na to, że wstępnie ustalona data spotkania z Czarnym Panem i śmierciożercami nie uległa zmianie, co oznaczało, że — Selene drżała na samą myśl o tym — dojdzie do ceremonii. Może wtedy, gdy będzie już miała swój Mroczny Znak, zostanie też wtajemniczona w plany Voldemorta co do osoby Dracona? A to oznaczałoby jedno — mogłaby wycofać się z tej durnej umowy, a Malfoy zostanie na lodzie.
— Już ci mówiłam — odparła znudzonym głosem, gdy szły na lekcję transmutacji z profesor McGonagall. — To nic takiego. Prosił o małą przysługę, a ja wolę, żeby to jeszcze zostało między nami.  
Karen spochmurniała. Nienawidziła, kiedy Selene tak się zachowywała. Tak, jakby skrywała jakąś tajemnicę wagi państwowej, a pewnie to była zwykła pierdoła, którą nie było warto zawracać sobie głowy. Mimo to czuła się odtrącona, choć i tak Selene nie dzieliła się z nią zbyt wieloma sekretami czy przemyśleniami. Tak naprawdę spędzały większość czasu na obgadywaniu każdego, kto się nawinął, a sama Karen od czasu do czasu zwierzała się jej ze swoich problemów, smutków czy zawodów miłosnych. Mówiła jej o wszystkim i nigdy niczego przed nią nie zataiła. Elin natomiast bardzo często milczała jak grób, kiedy działo się coś ważnego. Opowiadała o głupotach, jakby były najistotniejszymi sprawami pod słońcem, a kiedy przychodziło porozmawiać o czymś priorytetowym, dziewczyna zapominała języka w gębie. Karen nie miała zielonego pojęcia, co też jej przyjaciółka usiłowała czymś takim osiągnąć. Tym razem też tak było, jednak bała się poszukiwań na własną rękę, gdyż Selene mogła zareagować agresywnie. Karen doskonale zdawała sobie z tego sprawę, więc postanowiła zdusić ból w sobie i po prostu siedzieć cierpliwie na miejscu, oczekując na dalszy bieg zdarzeń. Nie wiedziała jednak, że to tak długo potrwa.

*

Do pierwszego października została jeszcze cała długa i nieprzebyta wieczność, choć tak naprawdę były to cztery dni, ale Selene wydawało się, że czas stoi w miejscu; odliczała skrupulatnie każdą mijającą noc, oczekując z niecierpliwością na to wielkie, bez wątpienia wyjątkowe spotkanie, w którym pokładała całe swoje nadzieje i pragnienia. Wydarzenie to zasługiwało na specjalną celebrację. Dlatego jeszcze nikomu się nie przyznała, o co poprosił ją Malfoy, a i on sam nie wykazywał zbytniego entuzjazmu w tym związku, co dziewczynie bardzo odpowiadało, aczkolwiek wśród Ślizgonów już się rozeszło, że Draco ma już jakaś dziewczynę „na poważnie”; nikt nie śmiał zasugerować, że chłopak sobie to po prostu wymyślił, ponieważ nie narzekał na brak powodzenia. Zdawał się jednak ignorować większość zalotów, a łaskawym spojrzeniem swych porażających tęczówek obdarzał jedynie te najpiękniejsze egzemplarze, które z kolei nie były zainteresowane zadufanym w sobie dupkiem. Być może dlatego Draco Malfoy nie związał się jeszcze z żadną dziewczyną, choć plotki o jego domniemanej „lasce” nabierały na sile. Selene wcale nie była zaniepokojona tymi pomówieniami, gdyż Blaise Zabini zdążył już poinformować Pansy Parkinson, że narzeczona jego kumpla jest oszałamiająco piękna i dobra, więc Elin mogła być pewna, że absolutnie nikt nie będzie jej podejrzewał o związek z Malfoyem. Czasami zazdrościła urody ładniejszym uczennicom, aczkolwiek zazwyczaj po prostu o tym nie myślała — bo czego mogła się spodziewać, mając takiego ojca? Miała przecież lustro. Mogła całkowicie skupić się na tym, co niedługo miało się stać, choć zawsze w momentach, kiedy ktoś wspominał o związku Dracona, wyobrażała sobie reakcje ludzi, kiedy się dowiedzą, że ową pięknością o gołębim sercu miała być Elin Burke.

Pansy jakby trochę przygasła, ale nadal nie zrezygnowała z Dracona. Kiedy tylko usłyszała od Blaise’a, że jego kumpel zaczął się umawiać z jakąś rówieśniczką, była w stanie głębokiego szoku. W głębi serca wiedziała, że nigdy nie zdoła wzbudzić w sercu Malfoya miłości do niej, ale wieści o tym, że związał się z kimś z krwi i kości, z kimś, kto naprawdę żyje… Ta myśl była nie do zniesienia. Dodatkowo zżerała ją niepewność, która uniemożliwiała normalne funkcjonowanie. Przestała już zadręczać obiekt swych westchnień ciągłymi zalotami, ale Malfoyowi i tak nie było lekko. 
— Dlaczego po prostu mi nie powiesz? Czemu robisz z tego taką wielką tajemnicę? — pytała go nieustannie, a on za każdym razem warczał w bardzo nieprzyjemny sposób:
— Bo to nie twoja sprawa.
— A może ona się boi, że jak się dowiem, kim jest, to… — Słowa twoja dziewczyna nie przechodziły jej przez gardło.
— Och tak, z pewnością tak jest.
Miał wielką nadzieję, że kiedy Selene nareszcie podejmie jakieś kroki, aby się ujawnić, opłaci mu się to cierpienie, a Pansy nareszcie da sobie spokój. Nie potrafił zrozumieć, jak można być tak namolnym. Kiedy wśród Ślizgonów się rozniosło, że partnerka Dracona musi należeć do innego domu, Parkinson rozpowiedziała, że Malfoy knuł coś z tą Burke, a następnego dnia okazało się, że chłopak z kimś się spotyka, to ona musiała umówić go z tą konkretną uczennicą. Selene nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała, aczkolwiek była pod wrażeniem, że jej potencjalna rywalka była w stanie połączyć te dwa fakty.

Przez pewien czas z wielką satysfakcją obserwowała te sceny, które powtarzały się coraz częściej i coraz bardziej irytowały Dracona, aczkolwiek chłopak nadal uparcie odmawiał wyjawienia tożsamości swojej nowej dziewczyny, co Selene przyjęła z prawdziwym zaskoczeniem. Nie podejrzewała, że Malfoy byłby w stanie tak bardzo się dla niej poświęcić.
— Myślałam, że olejesz moją prośbę — zagadnęła go, kiedy prawie wszyscy Ślizgoni kryli się już w pokoju wspólnym.
Malfoy zrobił minę męczennika i westchnął ciężko:
— Czasem tak mnie wnerwia, że… że mam ochotę jej przywalić. A no właśnie. Mogłabyś się już zdecydować, kiedy mamy się ujawnić z naszą miłością…
— Nie przesadzasz, Malfoy? — prychnęła, ale pozwoliła sobie na przeciętnie pobłażliwy uśmiech, który nawet objął jej zimne oczy.
Draco też to zauważył. Poczuł, że coraz bardziej lubi tę pannę Snape, choć nadal coś go od niej odstraszało. Nie dałby za to głowy, ale podejrzewał, że to chyba reakcja Selene na ich pocałunek w lochach wywoływała w nim ten niepokój. Wszak nie codziennie dostawał w twarz od (musiał to przyznać) dosyć silnej dziewczyny. Nie spodziewał się, że ten cios będzie tak mocny.
— No dobrze — rzekł, prostując się z entuzjazmem. — Załóżmy, żeeee… Pierwszego października się ujawnimy, co? Może być?
No nie. Nie wierzę, że zapomniał, przemknęło jej przez myśl.
— Umowa stoi — odparła i uśmiechnęła się z satysfakcją, którą Ślizgon wziął chyba za radość (co było bardzo prawdopodobne, ponieważ od zawsze twierdził, że zadawanie się z nim jest ogromnym zaszczytem), bo wyszczerzył się głupio, po czym wbił się w oparcie fotela i wyciągnął wygodnie nogi.
— To będzie takie romantyczne… — westchnął, zakładając skrzyżowane ramiona za głowę, a Selene po prostu nie mogła się powstrzymać od złośliwego komentarza:
— Do porzygu. Wprost nie mogę się doczekać. Mam z tej okazji włożyć wyjściową szatę?
Ale Draco tylko wzruszył ramionami całkowicie pogrążony we własnych myślach. Choć w tym roku nie zamierzał za bardzo zwracać na siebie uwagi uczniów i nauczycieli, po głębszym przeanalizowaniu swojego planu doszedł do wniosku, że posiadanie dziewczyny (przynajmniej oficjalnie) może być wyśmienitą wymówką. Przecież każdy doskonale wie, że pierwsza miłość wymazuje delikwentowi z głowy nie tylko te straszliwe czyny, ale i chęć do nauki. A przecież byłoby głupio sądzić, że taki młody, zakochany chłopak byłby w stanie zaczaić się na… Albo zabić… Z tak typowo nastoletniego problemu jakim była Pansy Parkinson można było wyciągnąć jedno rozwiązanie, które rozwiałoby jego kłopoty z namolną dziewczyną, a także uczyniło go wiarygodnym (i niewinnym) w oczach całej szkoły. Tak, był naprawdę zadowolony. Jeszcze nigdy nie stworzył tak genialnego planu… I pomyśleć, że to narodziło się w jego głowie przypadkiem, kiedy podczas pierwszego treningu latał na swoim Nimbusie i starał się ignorować Pansy Parkinson, która najgłośniej kibicowała mu na trybunach.
Selene natomiast nie mogła się skupić. Myślała, że małe żarty z Malfoya trochę jej pomogą, ale ona wciąż była zaniepokojona. Typowy popołudniowy gwar panujący w pokoju wspólnym tylko ją rozpraszał, a w żołądku ciągle czuła jakiś nieprzyjemny skurcz. Wpatrzyła się w buzujący w kominku ogień, obgryzając i tak już zaniedbane kikuty pokryte zniszczonym czarnym lakierem, które miały imitować paznokcie. Czasami próbowała sobie wyobrazić, co ona sama by czuła, gdyby mężczyzna, którego kochała do szaleństwa od tak wielu lat, znalazłby sobie inną oblubienicę. Kiedy dłużej nad tym rozmyślała, coraz częściej zaczynała czuć coś na kształt bardzo upośledzonego współczucia dla tej, bądź co bądź, irytującej Pansy Parkinson. Jednak później stawała się z powrotem sobą — zimną i oschłą Ślizgonką, która za nic miała uczucia innych, a tym bardziej tej Pansy Parkinson. Liczyło się tylko to, czego ona sama chciała i do czego dążyła.
Nagle coś trzasnęło ją z całej siły po ręce, którą trzymała przy ustach. Wzdrygnęła się i wydała z siebie zduszony okrzyk, ale okazało się, że to tylko siedzący tuż obok niej Malfoy wychylił się i uderzył ją dłonią w palce. Szesnastolatka spojrzała na niego z oburzeniem; nie wiedziała, co miała przez to rozumieć.
— Co to było?!
Ale Draco już wrócił do swojej poprzedniej pozycji w fotelu i przymknął z przyjemnością powieki, ignorując jej wytrzeszczone oczy. Rzucił tylko pokrótce:
— Nie obgryzaj. Moja dziewczyna nie może być taka zapuszczona.

*

Pierwszy października był dniem pełnym skrajnych emocji: strachu, dzikiej radości, niepokoju i rozdrażnienia. Selene siedziała na lekcjach jak na szpilkach, nerwowo świdrując wzrokiem tarczę zaśniedziałego zegarka na znoszonym pasku, a Karen wykręcała sobie na transmutacji palce, później już się trochę uspokoiła, ale ogarniały ją coraz większe wątpliwości. Wiedziała jednak, że to nie jest już czas na zmianę zdania. Kiedy mrok spowił hogwarckie błonia, a na jezioro wyległy tumany gęstej, lodowatej mgły, dziewczęta wymknęły się tajnym przejściem prosto do Hogsmeade (posiadanie ojca nauczyciela miało także dobre strony — Snape znał większość tajnych przejść, więc nie omieszkał podzielić się tą wiedzą z córką), skąd Selene deportowała się do swojego domu, ciągnąc za sobą przerażoną Karen, która jeszcze nigdy nie używała tego środka transportu. Choć często podróżowała za pomocą świstoklików, teleportacja wywoływała w niej najprawdziwszą trwogę. A to był dopiero początek nerwów, przynajmniej dla niej.
Nie potrzebowały ani przewodnika, ani pozwolenia. W końcu to, co miały zamiar zrobić tej nocy, było o wiele większym wykroczeniem niż potajemne wymknięcie się z zamku. Każda czuła w żołądku skurcz spowodowany strachem, ale i cieszyła się na myśl o całkiem nowym, niebezpiecznym życiu. Tak przynajmniej myślała Selene, bo uczucia jej przyjaciółki były dalekie od jej wyobrażeń.
— Selene, Karen — powitał je Snape, kiedy otworzył drzwi, w które jego córka zaczęła głośno łomotać.
Młode Ślizgonki opadły na twardą kanapę z zapadniętym siedziskiem, wpatrując się w swojego nauczyciela, który odwrócił się do dziewczynek plecami i zaczął się krzątać przy szafkach i szufladach w poszukiwaniu czegoś bliżej nieokreślonego; Selene przypuszczała, że robił to tylko po to, aby uniknąć konfrontacji z córką i jej przyjaciółką.
— Glizdogon nadal tu mieszka? — zagadnęła go Elin, patrząc beztrosko po zakurzonym saloniku.
Mogłaby przysiąc, że nawet jeśli Peter Pettigrew niezmiennie przebywał w ich mieszkaniu, nie kiwnął palcem, aby chociaż pozamiatać. Okna były z zewnątrz tak brudne, że wyglądały na niemyte od przynajmniej roku, a na niewielkim żyrandolu pająki zbudowały sobie małą metropolię, której przedmieścia ciągnęły się już przez prawie cały sufit. W oszklonym barku walały się jakieś puste butelki po trunkach, kominek natomiast był tak osmolony, że Karen (która bardzo rzadko bywała do domu Snape’a) nie mogła stwierdzić, jakiego był koloru. Mieszkanie wyglądało tak, jakby od miesiąca nikt nawet go nie otwierał, nie mówiąc już o dłuższym przesiadywaniu. Jedynie książki wyglądały na świeżo obtarte z kurzy, więc Selene zaczęła podejrzewać, że są opatrzone nie tylko Zaklęciem Niedotykalstwa.
— Nie. Czarny Pan życzył sobie przenieść go do swojej kwatery, gdyż woli pilnować go osobiście — rzekł czarodziej, skupiony na przegrzebywaniu zawalonej jakimiś starymi bibelotami szuflady.
— Nie ufa mu?
— Najwyraźniej.
Znów zapanowała martwa cisza przerywana jedynie szelestem przedmiotów przestawianych przez Snape’a, a szesnastolatki wpatrywały się w niego z całkowicie letnim zainteresowaniem, krążąc już myślami dookoła ceremonii naznaczenia. Bo tego właśnie się spodziewały, choć nie miały pojęcia, gdzie znajdowała się nowa siedziba Lorda Voldemorta. O ile to właśnie tam miał się odbyć ów rytuał. Choć rozmyślały o tym dniu od dłuższego czasu, nie przyszło im do głowy, że tak naprawdę nie wiedzą, dokąd mają się udać, kto będzie ich transportował (Selene stawiała na Snape’a, aczkolwiek Karen była nieco sceptycznie nastawiona do tego pomysłu), i najważniejsze — co je czeka, kiedy już zjawią się na miejscu. Były pewne tylko jednego: jakkolwiek by sobie wyobrażały służbę u Czarnego Pana, ich wizje będą dalekie od rzeczywistości. 
Ślizgonka już otworzyła usta, aby zapytać ojca, dokąd właściwie się udają, ale w tej samej chwili rozległo się nieśmiałe pukanie do drzwi. Snape natychmiast się odwrócił i przemknął przez pokój w dwóch susach, powiewając czarną peleryną, nacisnął klamkę, a dziewczęta chwyciły się mocno za ręce. Selene zaczerwieniła się z emocji, a w żołądku coś jej się przewróciło, natomiast Karen w jednej chwili zbladła, usiłując powstrzymać gwałtowną chęć zwymiotowania. Obie miały w głowach to samo. To już ten moment… Nadszedł czas…
W progu pojawiła się Narcyza Malfoy. Była blada ze strachu, a oczy wytrzeszczała tak bardzo, że Elin była pełna podziwu, że gałki nie wyskoczyły jej z oczodołów, ale kobieta wyglądała na o wiele bardziej opanowaną niż ostatnio, kiedy się tu pojawiła. Zrzuciła lśniący od deszczu kaptur z głowy i wyszeptała przez zaciśnięte zęby:
— Czarny Pan… to znaczy… On już wzywa, Severusie.

Dlaczego nie użył Mrocznego Znaku? Przecież Snape miał go na swoim przedramieniu, sama widziała! I dlaczego akurat Narcyza Malfoy? Czy Czarny Pan był aż tak…? Bała się wypowiedzieć to słowo choćby w myślach… Takie wątpliwości towarzyszyły jej podczas grupowej teleportacji do rezydencji Lucjusza Malfoya. Tak bardzo się denerwowała, że nawet nie czuła tego paskudnego dyskomfortu, który zawsze towarzyszył deportacji.
Malfoy Manor. Ogromne, ponure zamczysko górujące ponad wykwintnymi ogrodami i dzikimi parkami, które teraz tonęły w strugach zimnego październikowego deszczu. Selene jeszcze nigdy tu nie była, lecz Draco bardzo często się przechwalał, w jakich to on nie mieszka pałacach, nad jakimi skwerami nie lata na swym nieodłącznym Nimbusie Dwa Tysiące Jeden, i jakie fantastyczne stworzenia nie skrywały się w lasach, które należały do jego ojca, więc dziewczyna mogła sobie tylko wyobrazić, jakie cuda czekają na nią w środku. Musiała zadrzeć głowę bardzo wysoko, aby móc zobaczyć czubek najwyższej wieży, jednak spodziewała się, że widok rezydencji Malfoya zrobi na niej o wiele większe wrażenie. Owszem, pałac był naprawdę piękny, ale nawet się nie umywał do Hogwartu, który królował ponad wszelkimi zamkami i dworami w Wielkiej Brytanii. Selene była zaskoczona, kiedy wszyscy czworo przeszli przez wysoką czarną bramę, jakby ta była zrobiona z dymu, a snujące się po szczytach idealnie przyciętych żywopłotów białe pawie przywodziły na myśl duchy. Kiedy weszli do środka (Narcyza Malfoy otworzyła drzwi za pomocą swojej różdżki), okazało się, że wnętrze zamku było o wiele bardziej imponujące niż jego zewnętrze. Kompletnie przemoczeni wkroczyli do ogromnego holu wyłożonego najprawdziwszym marmurem; na ścianach wisiały portrety w pozłacanych ramach, a wymalowane postacie z poprzednich epok śledziły każdy ich ruch, jakby byli nieproszonymi gośćmi. Selene tego nie wiedziała, ale od pewnego czasu owe bladolice osoby patrzyły tak na każdego, gdyż przez hol przewijało się mnóstwo zakapturzonych, obleczonych w czerń śmierciożerców, którzy nie byliby przez dawnych właścicieli mile widziani w tym domu.
Pani Malfoy poleciła swoim gościom, aby ci zdjęli płaszcze i powiesili je na ogromnym metalowym pręcie, który wyrastał z ziemi tuż przy drzwiach wejściowych. Kiedy tylko zsunęli przemoczone peleryny z ramion, ze szczytu błyszczącego drążka wystrzeliły trzy haki, które pochwyciły ubrania i momentalnie znieruchomiały. Czarownica uśmiechnęła się blado na widok zdumionych twarzy szesnastolatek i podała swoje obite futrem z lisa palto czwartemu wieszakowi.
Severus Snape spojrzał na poszarzałe oblicze pani Malfoy, po czym skinął głową. Nie przybyli tutaj, aby oglądać bogato zdobione kandelabry czy studiować prastare arrasy. Czarny Pan czekał, a każda sekunda była na wagę złota, dlatego Mistrz Eliksirów popchnął lekko córkę w stronę zamkniętych dwuskrzydłowych drzwi znajdujących się po lewej stronie od wejścia.  Dziewczyna cała się napięła i wykrzywiła się ojcu, ale ruszyła pokornie z miejsca, drżąc na samą myśl, że w sąsiednim pokoju… Że tam… przebywa Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Narcyza Malfoy wyprzedziła ją energicznie, aczkolwiek czuć było bijące od niej przerażenie. Drżącą ręką przekręciła mosiężną gałkę w kształcie rozwartej paszczy węża, a wysokie lakierowane drzwi uchyliły się, nie wydając z siebie choćby najlżejszego odgłosu. Snape jako pierwszy wkroczył do środka, a za nim wsunęła się Selene, ciągnąc za sobą przerażoną Karen, która w jakiś tajemniczy sposób straciła umiejętność patrzenia przed siebie — nieustannie wlepiała wzrok w swoje stopy, jakby to miało jej pomóc przeniknąć przez podłogę i jakoś wymigać się od czekającego na nią u szczytu długiego stołu przeznaczenia.
W salonie panował ciepły, przyjemny półmrok łagodzący zmysły nowoprzybyłej trójki po szoku, którego doznały w mocno oświetlonym holu. Kontrast był tak wielki, że dziewczęta przez krótką chwilę kompletnie nic nie widziały, dopiero po kilkunastu sekundach ich oczy przyzwyczaiły się do tej pomarańczowej ciemności; salon był prawie tak duży, jak sala wejściowa, ale wyglądał o wiele przytulniej. Na samym środku ustawiono długi lakierowany stół, wzdłuż którego stały identyczne dębowe krzesła, a pozostałe meble zostały poukładane pod ścianami pokrytymi jakąś ciemną tapetą. Całości dopełniały zaciągnięte zasłony, co sprawiało, że Selene poczuła się jak w jaskini. Choć w pokoju przebywało jakieś pięć osób, dziewczyna z namaszczeniem spojrzała prosto na postać znajdującą się u szczytu stołu. To był on. Jego twarz zdawała się jaśnieć perłowo białą poświatą, choć siedział plecami do buzującego w kominku ognia, a ciemny zarys chudych ramion przywodził na myśl odziane w szatę gnaty. Kiedy Snape podprowadził Ślizgonki nieco bliżej, Elin mogła już wyraźnie widzieć wielkie szkarłatne oczy przedzielone pionowymi źrenicami. Przepiękne. Czarujące. Zatrważające. Lord Voldemort rozwarł wąskie wargi i zasyczał:
— Severusie, dziękuję ci.
Ten przenikliwy szept sprawił, że włosy na karku Selene stanęły dęba, a przez grzbiet przebiegł zimny dreszcz, w żyłach jednak poczuła burzące się podniecenie. Wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami, nie zdając sobie sprawy z tego, że Czarny Pan w jednej chwili przewertował jej umysł jak otwartą księgę. Nawet nie poczuła delikatnego powiewu magii, który w nią wsiąknął — była zafascynowana, czego nie można było powiedzieć o Karen. Szesnastolatka całkowicie straciła władzę w nogach. Stała tam, gdzie ją Snape podprowadził, a wzrok suchych z przerażenia oczu wbiła w podłogę. Cała cuchnęła strachem.
Voldemort uniósł powoli wielką białą rękę, którą wskazał na trzy przygotowane wcześniej miejsca — jedno zaraz po swojej prawicy i dwa nieco dalej, tuż obok hinduskiej kobiety odzianej w ciemnofioletową szatę; jej głowę otaczała błyszcząca chusta, odsłaniając jedynie wielkie oprawione w czerń oczy. Kiedy szesnastolatki usiadły bez choćby najcichszego westchnienia ulgi czy przerażenia, czarownica utkwiła wzrok w Karen.
Na ceremonii nie zjawiło się zbyt wielu śmierciożerców. Tak naprawdę niewielu z nich wiedziało, że córka Snape’a i jakaś Karen Black mają zostać od dziś dumnymi właścicielkami Mrocznego Znaku, lecz nie było to spowodowane jakąś tajemnicą wielkiej wagi. Te dziewczynki po prostu nic nie znaczyły, tak przynajmniej uważali śmierciożercy, dlatego ceremonia naznaczenia jakichś dwóch anonimowych szesnastolatek obchodziła ich tyle, co zeszłoroczny śnieg. Albo nawet i mniej. Dlatego przy stole zgromadzili się jedynie mieszkańcy Malfoy Manor (oprócz Narcyzy, która starała się jak najrzadziej przebywać z Lordem Voldemortem w jednym pomieszczeniu), nie licząc oczywiście Snape’a i wdowy Black.
Czarny Pan był tego wieczora w wybornym humorze, lecz nie miało to absolutnie żadnego związku z ceremonią naznaczenia, którą notabene chciał mieć już dawno za sobą, dlatego tak niska frekwencja w pałacu Lucjusza była mu tylko na rękę. Powstał, rzucając na zebranych długi cień swej wyprostowanej sylwetki. Kiedy Selene spostrzegła, jak Voldemort jest wysoki, poczuła, że jej serce ogarnia lodowata trwoga. Natychmiast odwróciła wzrok, czując na sobie jego spojrzenie, choć tak naprawdę te płonące ślepia otoczyły swą gorącą aurą każdą przebywającą w tym pokoju osobę.
— Sprawa jest prosta. — Jego ponowny syk sprawił, że Selene dostała ze strachu gęsiej skórki. — Otrzymacie łaskę w postaci Mrocznego Znaku, powiększając tym samym ścisłe grono śmierciożerców, ale oczekuję od was czegoś w zamian. Spodziewam się jedynie wszystkiego.
Wyciągnął różdżkę, a dziewczęta zdębiały. Bellatriks obserwowała z niesmakiem bladą i pocącą się z przerażenia Karen, a Severus Snape przyglądał się córce. Teraz, kiedy Voldemort był już tak blisko, nie ośmieliła się podnieść wzroku, a dzierżona w jego dłoni różdżka natychmiast przedziurawiła worek napełniony pewnością siebie, lecz dziewczyna była spokojna. Przerażona, lecz skoncentrowana. Choć widział w niej najpierw swoją uczennicę, a dopiero potem córkę, poczuł w swym zdyscyplinowanym sercu najprawdziwszą dumę.
Krew całkowicie odpłynęła z twarzy Elin, kiedy Czarny Pan rozkazał im podejść do siebie. Nogi miała jak z ołowiu, ale jakoś udało jej się odsunąć krzesło i w miarę płynnym krokiem przemierzyć te kilka stóp, rozmyślając, czy wolno jej podnieść wzrok. Bardzo ją kusiło, aby jeszcze raz zajrzeć w te żarzące się oczy i znów poczuć paraliżujący dreszcz grozy, ale coś w środku trzymało ją jak na sznurku, utrzymując jej głowę w nieśmiałym półukłonie. Gdy została poproszona o wyciągnięcie ręki, natychmiast uległa tym cichym, powolnym słowom; zadarła lewy rękaw szaty, ukazując chude jak gałązka przedramię. Karen za jej plecami drżała w sposób tak niekontrolowany, że Bellatriks wydała z siebie ciche niepochlebne parsknięcie. Selene poczuła, że w gardle ma pustynię. Pozwoliła sobie na nie do końca kontrolowane zerknięcie; jej oczy powędrowały ku górze, a trwające zaledwie ułamek sekundy spojrzenie Czarnego Pana zwęgliło i tak już czarne jak przepaść tęczówki dziewczyny. Błysnęło oślepiające zielone światło (ktoś postronny mógłby pomyśleć, że ten przerażający mężczyzna z płaską twarzą właśnie zabił szesnastolatkę), a wszyscy zgromadzeni w pokoju musieli zasłonić oczy lub odwrócić głowy, bo blask zaklęcia był tak rażący, że przebijał się nawet przez zaciśnięte powieki. Selene poczuła charakterystyczne pieczenie w miejscu, gdzie wykwitł jej jadowicie czerwony kształt czaszki z wysuwającym się spomiędzy szczęk wężem, a ów ból natychmiast połączył się z wzrastającą nabożnością, która przepełniła ją od środka. Niczego już nie widziała. Jej oczy byłe pełne białych powidoków, które ustąpiły dopiero po dłuższej chwili. Kiedy odzyskała możliwość widzenia, było już po wszystkim. Spięta i dygocząca Karen też otrzymała swój Mroczny Znak, a kiedy Czarny Pan od niej odszedł, sflaczała jak wór pełen gumochłonów, więc matka musiała ją podprowadzić do najbliższego krzesła.
I to by było na tyle.
Bellatriks zerwała się z miejsca i pobiegła ku Voldemortowi, który już schował różdżkę do kieszeni i ruszył powoli w stronę drzwi, a pozostali również powoli zaczęli zbierać się do wyjścia, aby zająć się swoimi sprawami. Selene jeszcze raz zerknęła przelotnie na plecy swego nowego pana, ale na drodze tego spojrzenia stanął Mistrz Eliksirów. Jego twarz przybrała bardzo dziwny wyraz, kiedy wyszeptał:
— Musisz od teraz pamiętać, że to już nie jest zabawa. Czarny Pan ci zaufał, więc zważ, że utratę tego zaufania możesz przypłacić własnym życiem. Rozumiesz?
Choć powaga tych słów bez wątpienia dotarła do Elin, mina jej ojca nie współgrała z ich treścią; gdyby Selene go nie znała, mogłaby powiedzieć, że profesor Snape właśnie usiłował ukryć przed nią wzruszenie.
Skinęła głową, a on kontynuował:
— Teraz mnie posłuchaj… Wrócicie natychmiast do zamku. Nadal będziesz się zwać Elin Burke, a Karen — Mary Shafiq. Nic się w tym zakresie nie zmieniło. Jednak Czarny Pan docenił twoje zaangażowanie, o którym mu kiedyś wspomniałem… Masz szansę się wykazać, ale pamiętaj, że to niebezpieczna zabawa. Jak już wiesz, Draco Malfoy otrzymał pewną misję. Czarny Pan nie wierzy, że Draconowi się uda, ale mimo wszystko powierzył mu zadanie, jakim jest zlikwidowanie Dumbledore’a… Daj mi skończyć. Jak mówiłem, masz szansę się wykazać, ale musisz to zrobić dyskretnie i skutecznie. Nie chcę słyszeć o żadnej rywalizacji. Pokaż, że jesteś profesjonalistką.
Severus Snape chyba jeszcze nigdy dotąd nie wypowiedział do swej córki tak wielu słów bez podnoszenia głosu, a ona jeszcze nigdy nie wysłuchała tych słów z tak wielką uwagą, nie odważywszy się mu przerwać. To, co do tej pory działo się w zamku… Ta dziecinna umowa, którą zawarła z Draconem… To wszystko zdawało się teraz nie mieć najmniejszego sensu. Selene czuła, że w tej chwili stała się dorosłą kobietą, a mała pyskata Elin znikła za nabrzmiewającym na jej lewym przedramieniu Mrocznym Znakiem.

~*~


Krótko, bardzo krótko, ale nie miałam czasu, tak mi się spieszyło… Następny rozdział będzie dłuższy. Przepraszam, że powiało nudą, ale mam tyle nauki, że się w głowie nie mieści, a muszę też dbać o bloga o Sophie. xD Jutro chyba tam dodam posta, ale w dużej mierze to zależy od mojej mamy.