25 listopada 2008

8. Zastrzyk najczystszej odwagi

Selene wciąż bardzo przeżywała wczorajsze wydarzenie znad jeziorka. Oczywiście prędzej zgodziłaby się na kolejny pocałunek z Draconem Malfoyem, niż dała po sobie poznać, że czymś się frasuje, aczkolwiek ukrycie prawdy przed Karen okazało się o wiele trudniejsze. Nauka z transmutacji stała się dla Elin wybawieniem, a szlaban u Slughorna — idealną wymówką. Kto by pomyślał. Nareszcie mogła uciec od napastliwych spojrzeń przyjaciółki.
Podczas kolacji dość długo siedziała przy stole, żując powoli kanapkę z szynką i obserwując ukradkiem stół nauczycielski. Prawie wszyscy już dawno wrócili do swoich dormitoriów, a w Wielkiej Sali pozostali jedynie ci, którzy lubili sobie trochę więcej podjeść (był wśród nich również profesor Slughorn). Ale Selene nie siedziała sama. Towarzyszyła jej Karen, udając rzep, którego Elin chciała się pozbyć od samego rana.
— Pansy rozpowiada, że jesteś lesbijką i robisz Malfoya w bambuko. — Karen już poznała drugą stronę związku swojej przyjaciółki z rozchwytywanym Ślizgonem, aczkolwiek od samego początku domyślała się, że może chodzić właśnie o coś takiego.
Selene tylko wzruszyła ramionami. Miała głęboko w poważaniu to, co mówiła o niej Pansy Parkinson; przecież zawsze mogła zaczaić się na nią w toalecie i pokazać, na co stać jej różdżkę.
— Zobaczymy, czy będzie taka wyszczekana, kiedy zamienię jej gębę z dupskiem. Może wtedy będzie miała większe powodzenie…
Spostrzegła, że Slughorn otarł wąsy haftowaną chusteczką, dopił herbatę, którą wcześniej doprawił czymś mocniejszym ze swojej piersiówki, po czym wstał i przeturlał się między ścianą a stołem, mrugając do Selene, która wpakowała do ust ostatni kawałek kanapki i dodała:
— Dobra… Spadam. Zobaczymy się później.
Karen odprowadziła ją wzrokiem do drzwi wyjściowych, przy których Elin dogoniła nauczyciela i razem odeszli w kierunku lochów. Slughorn był w wyjątkowo dobrym humorze, dlatego nie planował zbytnio karać swojej ulubionej uczennicy za uczynek, o którym wszyscy już dawno zapomnieli (aczkolwiek niektórzy pierwszo i drugoklasiści nadal podniecali się bójką z Wielkiej Sali).
Przeszli przez długi, ciemny korytarz oświetlony jedynie niewielkimi pochodniami o gazowych płomykach, które nie dawały zbyt wiele światła, a Selene już była zmuszona do wysłuchania historii z młodości profesora, który chwalił się, że już jako uczeń był doceniany przez społeczeństwo, a skrzaty domowe same przynosiły mu do dormitorium jakieś wyszukane smakołyki, dzięki czemu nie musiał zakradać się do kuchni. Do tego zapewnił ją, że wszyscy nauczyciele doskonale zdają sobie sprawę z tego, że niektórzy uczniowie wynoszą z kuchni jedzenie, a na podkradanie mocniejszych trunków przymykają oczy, o ile robią to jedynie starsi studenci. Choć Elin była trochę zirytowana, po dłuższym zastanowieniu doszła do wniosku, że te szlabany u profesora Slughorna mogą być istną kopalnią wiedzy nie tylko o przeszłości szkoły (która z pewnością jest bardzo ciekawa), ale i o ludziach, którzy się tu uczyli.
Czarodziej otworzył drzwi do swego gabinetu i wpuścił Selene do środka. Dziewczyna rozejrzała się po wielkim pomieszczeniu; jeszcze nigdy tu nie była, choć domyślała się, jak będzie wyglądało jego wnętrze. Biurko i szafki były zawalone jakimiś książkami, pustymi fiolkami po eliksirach, przeróżnymi ingrediencjami do sporządzania mikstur w koszyczkach, pudełeczkach, woreczkach i puszeczkach, pustymi opakowaniami po kandyzowanych ananasach oraz rozpoczętymi butelkami z wybornymi trunkami. Nic zaskakującego, aczkolwiek Selene stwierdziła, że nauczyciel eliksirów musiał być wielkim bałaganiarzem. Miał tylko jedną szafkę utrzymaną w idealnym porządku. Na idealnie wyszorowanym meblu stały równiutko poukładane fotografie w lakierowanych ramkach, a każda przedstawiała jakąś szychę. Oczywiście nauczyciel nie omieszkał opowiedzieć swojej uczennicy o absolutnie każdej fotografii, zanim przeszli do szlabanu, a ona musiała po prostu zacisnąć zęby i jakoś tego wysłuchać.
— Dużo myślałem o tym, co tu moglibyśmy porobić… I akurat sobie przypomniałem, że mam na poniedziałek przygotować dla pierwszaków dwie proste mikstury… Eliksir Zmieniający Kolor Włosów i jakiś napój leczący… Na rozpisce jest napisane, że musi być ten z czyraków. Pomożesz mi je zrobić, hmm?
Zaprowadził ją w głąb gabinetu, gdzie znajdowały się wysokie szafy wypełnione przeróżnymi eliksirami (profesor bardzo często przynosił na swoje lekcje mikstury, które później sami mieli sporządzić, więc Selene przypuszczała, że znajdują się one właśnie na tych półkach), a w ścianę wmurowany był ogromny kominek, który mógł pomieścić nawet pięciu Slughornów. Nad zimnym paleniskiem wisiało dziesięć niewielkich wysłużonych kociołków; nauczyciel machnął od niechcenia różdżką, a czarne węgielki zapłonęły wesoło trzaskającym ogniem.
— No… Weź sobie jeden kociołek i do roboty! — zachęcił swoją podopieczną profesor Slughorn, po czym sam zaczął się krzątać przy niskiej komodzie, w której również składował różne (tym razem bardzo cuchnące) składniki. — Już zacząłem robić Eliksir Zmieniający, więc ty możesz się zabrać za ten leczniczy…
Ślizgonka stała przez chwilę przy kulawym stoliku, na którym profesor już rozłożył swój kociołek; czuła się skrępowana wesołkowatością nauczyciela, aczkolwiek cieszyła się, że na szlabanie przypadło jej robienie banalnej mikstury, którą jej klasa sporządzała wraz ze Snape’em na pierwszej lekcji eliksirów. Uśmiechnęła się sama do siebie, kiedy sobie przypomniała, jak fajtłapowaty Neville Longbottom rozlał całą zawartość kociołka kolegi i spalił sobie szatę. Nabijanie się z tego ciamajdy stanowiło jedną z ulubionych rozrywek Selene, która nigdy nie traciła okazji, aby zrobić mu jakiś kawał albo ponabijać się z jego słabych stopni lub niezdarności — razem z Karen nazywały to po prostu pierdołowatością.

Szlaban okazał się tym razem całkiem przyjemnym przeżyciem. Slughorn opowiadał przez jakieś pół godziny, jak wyglądało za czasów jego młodości karanie uczniów („Kiedyś przyłapano mnie na paleniu fajki wodnej w toalecie… woźnym był wtedy pan Wringle, który wieszał mnie za to za ręce pod sufitem przez bitą godzinę… Podciągał i opuszczał, podciągał i opuszczał… A teraz co najwyżej groziłoby ci, moja droga, sprzątanie łazienki Jęczącej Marty…”; „Filch żałuje, że wycofano stosowanie kar cielesnych, ale spróbowałby sam poklęczeć na grochu przez kilka godzin, to inaczej by śpiewał!”); Selene stwierdziła, że nie tylko Filch byłby w siódmym niebie, gdyby przywrócono takie szlabany — Harry Potter nie miałby wtedy tak lekkiego życia ze Snape’em. Bo czym jest sortowanie gumochłonów w porównaniu do sprzątania klatek ognistych krabów?
Dodawała właśnie rogate ślimaki do swego wywaru, kiedy profesor Slughorn zagadnął ją wesoło:
— Chyba słyszałaś o Klubie Ślimaka, co? — Selene kiwnęła głową, więc kontynuował: — Założyłem ten elitarny klub dla samych wybitnych i znaczących uczniów… No wiesz, wypada nagradzać tych lepszych… Może wpadniesz na najbliższe spotkanko, co? Może uda się jakieś zorganizować, żeby zahaczyło o jeden z twoich szlabanów… To co, dam ci znać, hmm?
Selene uśmiechnęła się uprzejmie (co było dość zaskakujące), ale wargi miała zesztywniałe. Owszem, słyszała, że za czasów, kiedy Slughorn nauczał eliksirów, istniało coś takiego, ba, nawet Snape kiedyś wspominał, że należał do jakiegoś elitarnego klubu, ale dziewczyna nie odczuwała potrzeby wkręcenia się w grono tych lepszych. Pamiętała, że przecież nabijała się z Dracona Malfoya, który głośno narzekał, że Slughorn całkowicie go zignorował, chociaż podobno faworyzował jego ojca, kiedy Lucjusz uczęszczał jeszcze do Hogwartu. A teraz Selene ma stać się członkinią Klubu Ślimaka. Selene, która tak naprawdę niczego po tej jasnej stronie nie znaczyła. Chociaż — tu szesnastolatka uśmiechnęła się złośliwie — była bardzo ciekawa miny Malfoya, kiedy ten się dowie, że nauczyciel docenił , a nie tego wybitnego arystokratę.

Zegar wybił godzinę dwudziestą trzecią, kiedy Ślizgonka skończyła swoją miksturę, która spoczywała teraz bezpiecznie w zapieczętowanym kociołku gotowa na prezentację. Horacy Slughorn jeszcze mieszał zawzięcie swój eliksir, aczkolwiek i on był już na ukończeniu. Kiedy spostrzegł, że dziewczyna sprząta swoje miejsce pracy, otarł chusteczką zroszone potem czoło i rzekł:
— No, możemy uznać, że dzisiejszy szlaban masz odrobiony. Dobrze się spisałaś. Gdyby to nie był szlaban, nagrodziłbym cię punktami, ale… Sama rozumiesz.
Podziękowała nauczycielowi za miłe słowa, pożegnała się tak uprzejmie, jak tylko potrafiła i opuściła gabinet. Było już dość późno, a ona czuła się przyjemnie senna, mimo że szlaban prawie w ogóle jej nie zmęczył. Zamknęła za sobą drzwi do biura profesora Slughorna i zrobiła krok w stronę korytarza prowadzącego do dormitorium Ślizgonów, kiedy nagle tuż przed nią wyrosła jakaś wysoka, czarna postać. Elin przycisnęła obie ręce do piersi i wydała z siebie zduszony okrzyk, a serce podeszło jej do gardła, ale okazało się, że to tylko Snape. Koczował pod gabinetem swego dawnego nauczyciela już od ponad dziesięciu minut. Selene podejrzewała, że będzie dumny z jej pokornie odrobionego szlabanu, ale grubo się myliła; na twarzy Mistrza Eliksirów malował się ten okropny grymas, który przerażał prawie każdego ucznia. Elin znała go aż za dobrze.
Odetchnęła głębiej, żeby się uspokoić.
— No? — mruknęła złośliwie, aby zamaskować zakłopotanie.
Ale Snape’owi nie było w tej chwili do śmiechu; zazwyczaj patrzył przez palce na fochy swojej córki, ale dziś nie zamierzał ich znosić. Chwycił ją z całej siły za ramię i zaciągnął do swojego gabinetu, nie zważając na jej wulgarne protesty.
— Ja ci dam no — warknął, wpychając ją do ciemnego pomieszczenia. Zatrzasnął drzwi i kontynuował: — Masz mi coś do powiedzenia?
Dziewczyna wciąż cała się trzęsła; nie miała pojęcia, co znowu rozwścieczyło Snape’a. Przeszukiwała wspomnienia z ostatnich dni, usiłując sobie przypomnieć, co znowu takiego zrobiła, choć domyślała się, że Mistrz Eliksirów za chwilę ją oświeci. Skrzyżowała ręce na piersiach i wydęła usta. A tak było dobrze… Taki miała spokój. Przez te dwie godziny w gabinecie profesora Slughorna nareszcie poczuła się doceniona, mimo że nauczyciel miał denerwującą manierę w głosie i trzeba było mu nieustannie przytakiwać, choć sam nie szczędził Elin komplementów. Przez ten szlaban usłyszała więcej miłych słów od Slughorna, niż od ojca przez całe swoje życie. Jej niechęć do Snape’a jeszcze bardziej się przez to pogłębiła, choć przypuszczała, że jest to niemożliwe.
— Przecież odwaliłam pierwszy szlaban! Slughorn był ze mnie zadowolony, możesz go zapytać… — zaczęła, ale on szybko jej przerwał:
— Nie o tym mówię. W Hogwarcie aż huczy od plotek… Hagridowi zginął parasol. Masz z tym coś wspólnego?
Choć dziewczyna za wszelką cenę chciała ukryć przed ojcem prawdę, jej mina mówiła sama za siebie. Mistrz Eliksirów westchnął ciężko i również założył ręce na piersiach; do końca miał nadzieję, że jego córka pierwszy raz nie zrobiła nic złego, ale najwyraźniej ją przecenił. Coraz częściej podejrzewał, że Selene już zawsze będzie tak nieodpowiedzialna i infantylna.
— To był tylko żart, schowałam go w kufrze, to wszystko…
Snape wzniósł oczy do nieba i rozłożył ramiona. Kolejny raz nie miał pojęcia, co miał począć z tą okropną dziewczyną. Wydawało mu się, że już ją rozgryzł, ale ta robiła kolejną głupotę, zadziwiając swego ojca jeszcze bardziej.
— Nie chcę już słyszeć ani słowa. Pójdziesz teraz do dormitorium, weźmiesz parasol i przyniesiesz mi… Bez dyskusji. Tylko tak, żeby nikt nie widział.
Patrzył, jak nadąsana szesnastolatka opuszcza gabinet i trzaska za sobą drzwiami, demonstrując tym samym swoje nerwy. Odetchnął kilkakrotnie, aby się uspokoić; podparł się drżącymi rękami o blat biurka, ale wciąż był wściekły. Miał ochotę natychmiast odesłać córkę do mugolskiej szkoły z internatem, którą ją straszył, kiedy była młodsza — już wtedy ani myślała go słuchać, ale jakieś drobne groźby choć trochę na nią wpływały. Postanowił, że następnym razem powróci do starych metod, aczkolwiek nie sądził, aby to miało w czymkolwiek pomóc.

Prawie przebiegła przez ciemny korytarz, szybko wypowiedziała hasło i wpadła do salonu, w którym nie zastała prawie nikogo. Nierozłączna ekipa Dracona Malfoya już dawno się rozeszła, młodsi uczniowie spali co najmniej od dwóch godzin, więc w pokoju wspólnym pozostała naprawdę garstka Ślizgonów. Dwie nastolatki z siódmej klasy oczywiście zachichotały na widok Selene (niektóre dziewczęta nadal przeżywały jej pseudo-związek z Malfoyem), ale uczący się do SUMów piątoklasiści nawet nie podnieśli wzroku znad książek. Przed kominkiem siedziała Karen, lecz Elin nawet jej nie zauważyła, bo prawie przemknęła przez salon; nie uszło to uwadze Mary. Dziewczyna porzuciła podręcznik do transmutacji i zerwała się z fotela, przewracając przy okazji butelkę z atramentem na swój niedokończony esej.
— I jak pierwszy szlaban u Slughorna? — zapytała wesoło, podskakując za przyjaciółką, która już wkroczyła na wąski korytarz prowadzący do poszczególnych sypialni Ślizgonek.
— Spoko… Mogę nawet powiedzieć, że całkiem zajebiście. — Selene nawet nie spojrzała na Karen. — Zaprosił mnie na najbliższe spotkanie tego jego klubu…
— Malfoy nie będzie zachwycony…
— Prawda — przyznała szesnastolatka i nagle zatrzymała się gwałtownie. Do głowy wpadł jej pewien pomysł. — A, właśnie… Podobno Dumbledore’a ściska w tyłku, bo zginęła ta parasolka Hagrida…
Karen również się zatrzymała i natychmiast spoważniała. Zawsze ślepo wierzyła w słowa przyjaciółki, mimo że ta bardzo często sobie z niej żartowała, więc i tym razem dała jej się wkręcić.
— Możemy mieć jeszcze przez to kłopoty — wyszeptała, a oczy zrobiły jej się wielkie i okrągłe jak monety.
Selene przewróciła teatralnie oczami i westchnęła ciężko, nie mogąc uwierzyć w naiwność Mary. Od czasu wypalenia Mrocznego Znaku na lewych przedramionach dziewcząt Elin zaczęła traktować towarzyszkę z jeszcze większym chłodem i chamstwem, a ona stała się jeszcze bardziej zahukana i nieśmiała. Pannie Snape bardzo taki układ odpowiadał, bo zawsze miała Karen za głupiutką gąskę, która nie jest w stanie znieść samotności, a teraz jej zdanie potwierdziło się. Robiła z nią, co tylko chciała, a ona nie potrafiła się jej sprzeciwić. Szesnastolatka uważała, że panna Black sama była sobie winna. Triumfowała.
— Po pierwsze… NIE my, TYLKO ja mogę mieć kłopoty, bo ty oczywiście po raz kolejny popisałaś się wielką odwagą — odpowiedziała, nie szczędząc ironii. — A po drugie… To Hagrid trzyma resztki swojej różdżki w parasolu, nie ja… Ale to nieważne, bo wymyśliłam, że gdybym przypadkiem natrafiła gdzieś na ten parasol i znalazła się sam na sam z naszym kochanym Dumblem, mogłabym…   
Teraz nie było mowy o pomyłce — Karen pobladła, a włosy jakby jej oklapły; przyglądała się Selene z najwyższym przerażeniem, nie mogąc uwierzyć w to, co powiedziała. Od pewnego czasu myślała, że ciemne blizny na ich przedramionach oznaczał jedynie wierność Lordowi Voldemortowi, dlatego była przerażona, kiedy usłyszała o morderstwie. Może nie było to powiedziane wprost, ale Mary była przekonana, że potrafi wyczuć prawdziwe intencje drugiego człowieka. Elin natomiast tylko utwierdzała ją w tym przekonani — zrobiła śmiertelnie poważną minę i pokiwała głową; dopiero w momencie, kiedy zdała sobie sprawę z tego, że jej przyjaciółka naprawdę uwierzyła w to, co powiedziała, diametralnie się zmieniła. Natychmiast starła z twarzy ten komiczny wyraz, odsłaniając zniecierpliwienie. Trzasnęła Karen w twarz i warknęła:
— To był sarkazm, idiotko. Snape już o wszystkim wie, mam mu zanieść parasol…
Jeszcze raz westchnęła i pokonała resztę korytarza w jednym skoku, wpadła do sypialni i zaczęła grzebać w swoim kufrze. Mimo że jej rówieśniczki już spały, Selene nie omieszkała zapalić wszystkich świec na płaskim żyrandolu wiszącym tuż pod kamiennym sufitem; nie przejmowała się też hałasem, który robiła. Karen natomiast stała w progu z rozdziawioną buzią i trzymała się za piekący policzek. Była w szoku. W jej oczach błyszczały łzy, choć zagryzała zęby, aby Selene nie zauważyła słabości, a serce zamarło jej w piersi; w tej chwili ze wszystkich sił nienawidziła swojej przyjaciółki, choć tak naprawdę było jej niesamowicie przykro. Traktowała Elin jak najbliższą sobie osobę, dlatego bardzo często cierpiała, że ta nie potrafi docenić tej relacji, aczkolwiek w jej głowie powoli rodziły się wątpliwości — Selene nie mogła mieć serca. Wypełniał ją tylko jad.
Szesnastolatka znalazła to, po co wysłał ją ojciec. Schowała zniszczony, różowy parasol pod swoją szkolną szatą, zatrzasnęła wieko walizki i szybko opuściła sypialnię, celowo zapominając o zgaszeniu światła (zza jednej z kotar rozległo się gniewne bulgotanie Millicenty Bulstrode). Na korytarzu jeszcze szturchnęła zaczepnie Karen i rzuciła na odchodne:
— Przestań się mazać, sieroto.
Odeszła w podskokach, a kiedy opuściła salon Ślizgonów, wykrzywiona w rozpaczy twarz Karen odeszła w niepamięć, bo ponownie nad jej umysłem kontrolę przejęły rozmyślania o Draconie Malfoyu, dyrektorze Hogwartu i Lordzie Voldemorcie. Było ważne tylko to, co rozkazał Czarny Pan, choć tak naprawdę Selene nie potrafiła wyjaśnić, co tak naprawdę motywowało ją do wykonania tej misji. Złoto? Uznanie śmierciożerców? Duma ojca? A może zwycięstwo nad Malfoyem? Mary nie chciała tego komentować, aczkolwiek ona skłaniałaby się ku temu ostatniemu.  

*

Gdy następnego ranka Selene się obudziła, spostrzegła, że łóżko Karen było już puste. Dziewczynie przez myśl nie przeszło, że Ślizgonka mogła się przejąć jej wczorajszymi rzuconymi na wiatr słowami, ale zauważyła, że między nimi coś się zmieniło.
Unika mnie, pomyślała, sznurując stare glany.
Oczywiście było jej to na rękę, bo nie musiała wysłuchiwać ciągłych narzekań przyjaciółki; denerwowało ją to, że zamiast zrozumienia, Karen nieustannie dawała jej dobre rady. Nie była dobrą śmierciożercą, ona po prostu nosiła Mroczny Znak. Wolała siedzieć cicho i się nie wychylać, mimo że nikt tak naprawdę nie zwracał na nią uwagi. Dla Czarnego Pana była bezużyteczna, dlatego Elin nie potrafiła zrozumieć, dlaczego ten obdarzył ją takimi przywilejami i postawił ją na równi z nią. Bolała nad tą niesprawiedliwością.  

Selene zerknęła na zegarek. Było kilkanaście minut po godzinie dziewiątej. Mimo że nie znosiła piątków, a (dzięki szlabanom) teraz także i sobót, słoneczną niedzielę przyjęła z czymś, co można byłoby nazwać jakąś upośledzoną radością. Zjadła samotnie śniadanie (nie mogła się dopatrzeć Karen w Wielkiej Sali), a później ruszyła w kierunku holu. Był weekend, a aurorzy patrolowali błonia, więc drzwi wyjściowe były otwarte; chmury pierwszy raz od kilku tygodni odsłoniły słońce, więc na trawnik wylegli co starsi uczniowie, aby cieszyć się ostatnimi ciepłymi dniami w tym roku. Świeże, rześkie powietrze uderzyło szesnastolatkę w twarz i wypełniły nozdrza wonnościami znad Zakazanego Lasu. Spojrzała w niebo. Snuły się po nim różowe i pomarańczowe obłoczki, w stalowoszarym jeziorze odbijały się ostre promienie słońca, a na zeschłej trawie lśniły złotawo kropelki rosy; mimo to było czuć nadchodzącą zimę. Selene przez chwilę przechadzała się po błoniach, obserwując dyskretnie zgromadzonych pod drzewem uczniów; czuła się niepewnie, ponieważ wszystkie trzy siedzące pod dębem osoby przyglądały jej się badawczo — szesnastolatka podejrzewała, że najprawdopodobniej ją obgadują, bo jakiś rudy chłopak (to musiał być Ron Weasley, chociaż Elin znajdowała się jeszcze zbyt daleko od drzewa, żeby to stwierdzić) pochylał się nad uchem przeciętnie wyglądającej dziewczyny i zasłaniał usta dłonią. Ślizgonka skwitowała to krótkim, ostrym śmiechem, rozmyślając o poronionej dyskrecji Złotego Trio.
Dotarła do granicy między terenem Hogwartu a Zakazanym Lasem i oparła się plecami o jedno z drzew, by mieć pełną widoczność na zamek. Za sobą miała pachnące mroki puszczy, a przed sobą — potężną kamienną budowlę, w której spędziła najcudowniejsze lata swego życia. Mimo że w przyszłym roku zakończy edukację, wiedziała, że nie będzie tęsknić za tym miejscem, bo była pewna swego szczęścia poza nim. Czekało na nią podniecające, pełne adrenaliny i honoru życie, które chciała poświęcić Czarnemu Panu.
— Też lubię takie poranne spacerki.
Wzdrygnęła się tak gwałtownie, że odbiła się plecami od pnia drzewa i prawie wpadła w pobliskie krzaki. Myślała, że serce wyskoczy jej z piersi. Odwróciła się z czerwonymi plamami malującymi się na twarzy, a towarzyszyły temu głupkowate śmiechy Malfoya. Nienawidziła tej jego szczurzej gęby, którą ostatnio widywała w najmniej oczekiwanych momentach; zaczęła podejrzewać, że Ślizgon ją śledził.
— Jeszcze raz mnie tak wystraszysz, a wpakuję ci to w tyłek — wycedziła, celując różdżką w Malfoya.
Ten otarł z policzków łzy śmiechu i podszedł bliżej, ale nie spuszczał wzroku z końca różdżki, którą dziewczyna trzymała wysoko i pewnie. Szarpnął lekko głową, wskazując podbródkiem na zamek i dając jej tym samym zaproszenie na spacer. Ślizgonka przez sekundę lustrowała go gniewnie, ale w końcu powoli opuściła różdżkę i ruszyła bez pośpiechu łagodnym wzniesieniem, kierując się w stronę słonecznych plam. Wsunęła przy tym dłonie głęboko do kieszeni szaty, ponieważ ręka Dracona kołysała się niebezpiecznie blisko niej.
— I co, Parkinson się odwaliła? — mruknęła Selene, aby jakoś rozładować to nieprzyjemne napięcie między nimi.
— Jest na etapie focha, ale to minie, więc byłoby miło, gdybyś jeszcze przez chwilę poudawała moją dziewczynę. — Oczy błysnęły mu entuzjastycznie, kiedy to mówił.
Znaleźli się na tyle blisko wielkiego dębu, że mogli bez problemu rozpoznać poszczególne twarze siedzących pod nim uczniów; Elin miała rację, to Złota Trójca Gryfonów postanowiła zająć najbardziej pożądane przez młodzież miejsce na błoniach i pobyczyć się tam przez chwilę, zanim znowu zasiądą do nauki. Dziewczyna spostrzegła, że Ron Weasley bezczelnie się jej przygląda, podczas gdy Harry Potter ukrył się za podręcznikiem do eliksirów, ale książka nie do końca zakryła mu twarz i teraz widać było czoło koloru dojrzałych wiśni oraz burzę rozczochranych, kruczoczarnych włosów. Najbardziej naturalnie zachowywała się Hermiona Granger, która po prostu miała Selene i Dracona w głębokim poważaniu. Kartkowała Proroka Codziennego z miną wyrażającą głębokie znudzenie i rozkoszowała się ciepłymi promieniami przedpołudniowego słońca. Malfoy rzucił jej mocne spojrzenie, ale ta nawet na niego nie spojrzała.
— Ogarnij, jakiego buraka strzelił. — Elin szturchnęła swego towarzysza łokciem w żebra i wskazała podbródkiem na Harry’ego.
Draco zachichotał, choć Selene podejrzewała, że powodem jego rozbawienia nie był kolor twarzy Pottera, a coś zupełnie innego i, sądząc po minie Ślizgona, złowrogiego. Odczekał, aż oddalą się trochę od trójki Gryfonów, po czym wypalił:
— Wiesz, dlaczego się tak czerwieni?
Aż go skręcało, żeby jej wszystko od razu powiedzieć, ale Selene nie pałała aż takim entuzjazmem; natychmiast zgasiła go spojrzeniem i odparła:
— Nie, ale ty z pewnością za chwilę mnie oświecisz…
— On się w tobie podkochuje! — wypalił.
Oczekiwał, że dziewczyna się zdziwi, będzie wściekła… Albo chociaż obejrzy się za siebie i spojrzy z obrzydzeniem na Wybrańca, ale nie, ona po prostu nadal wpatrywała się w Malfoya i czekała na dalsze rewelacje. Draco nie wiedział, ale Karen już dawno robiła jej podobne aluzje (były one o wiele subtelniejsze), więc Elin nawet nie wzruszyła ramionami.
— A ty skąd o tym niby wiesz? — spytała.
— Podsłuchałem, jak Potter jąkał się o tym Wieprzlejowi…
Selene spojrzała na niego wzrokiem bazyliszka, ale powstrzymała się od chamskich odzywek, pytając dla odmiany zaskakująco (jak na nią) uprzejmie:
— Co? Przecież cała szkoła wie, że ze sobą chodzimy. — Zacisnęła zęby i wydęła wargi, dając mu tym samym do zrozumienia, że gdyby się tak nie pospieszył z ogłoszeniem światu szczęśliwej nowiny, miałaby teraz spokój.
Przez myśl przemknęły jej podejrzenia, jakoby Draco Malfoy specjalnie zasiał w niej ziarno niepewności pod postacią rzekomego uczucia Pottera, które, kiełkując, odciągnęłoby jej uwagę od tego, co jest naprawdę ważne. Mimo że oboje skutecznie unikali tematu Dumbledore’a i Czarnego Pana, doskonale wiedzieli o swojej rywalizacji. Jednak wiadomość o zauroczonym Harrym Selene miała od Karen, a ona nie mogła współpracować z podstępnym Ślizgonem, bo Elin natychmiast by to odkryła. Nie, Mary nie potrafiła kłamać. Dlatego można było powiedzieć, że Malfoy pierwszy raz był z Selene szczery.
— Serdecznie ci współczuję — odpowiedział głosem ociekającym kpiną i poklepał ją pocieszycielsko po ramieniu. — Chyba już bym wolał, żeby podrywał mnie Crabbe…
Ale dziewczyna już miała w głowie pieczołowicie ułożony plan. Mimo że była raczej plastycznie uzdolniona, umysł miała ścisły i jasny. Żadnych zbędnych myśli, które mogłyby przeszkodzić w wyciąganiu wniosków. Draco nawet nie pomyślał, że pomógł swojej rywalce spłodzić doskonały plan.
Może to nie jest najgorsze, co mogło mnie spotkać, pomyślała, uśmiechając się do siebie figlarnie.
Odwróciła się do Malfoya plecami i ruszyła w kierunku zamku z nową koncepcją i chęcią do życia. Nareszcie miała jakiś punkt zaczepienia, wystarczyło jedynie uśmiechnąć się do losu w mniej złośliwy sposób, być może jakoś zaangażować w to Karen… Obiecała sobie, że następnym razem będzie dla niej troszkę bardziej wyrozumiała, może wtedy przyjaciółka przestanie strzelać fochy i nareszcie przyda się do czegoś pożytecznego.
— Hej, a ty gdzie! — zawołał za nią Malfoy, ale Ślizgonka już zniknęła w sali wejściowej.
Elin przypuszczała, że będzie musiała włożyć sporo wysiłku, aby zacząć wcielać w życie swój plan, ale on w jakiś magiczny sposób zaczął realizować się sam. Ledwo dziewczyna wpadła do zamku, obok Malfoya przemknął jakiś ciemny kształt, który okazał się jakimś wysokim, ciemnowłosym chłopcem. Draco uśmiechnął się z politowaniem, bo rozpoznał w nim Harry’ego Pottera. Bardzo zdenerwowanego Harry’ego Pottera.
Zatrzymał się gwałtownie przed zmierzającą w kierunku Wielkiej Sali Selene. Dziewczyna oczywiście usłyszała głośny tupot jego adidasów, więc szybko się odwróciła i uniosła wysoko brwi. Przekrzywiła nieco głowę, oczekując na jego pierwszy ruch; dałaby sobie uciąć głowę, że Gryfon słyszał jej rozmowę z Malfoyem. Musiał też widzieć jej uśmiech, kiedy myślała o swoim nowym planie, ale mylnie go zinterpretował, jednak wszystko poukładało się tak, aby zadziałać na chłopca jak zastrzyk najczystszej odwagi. Szesnastolatka zmusiła swoje skostniałe mięśnie w policzkach, aby jej uśmiech wyglądał na zachęcający, lecz w rzeczywistości efekt był marny, ale Harry najwyraźniej tego nie zauważył. Mimo że na zewnątrz było raczej chłodno, a on sam raczej nie zmęczył się biegiem, był cały spocony, a twarz pokryły mu niesymetrycznie rozmieszczone różowawe plamy. Splótł też razem wilgotne dłonie, aby zamaskować ich drżenie.
— Cześć — wydukał, unikając jej wzroku.
I pomyśleć, że w zeszłym roku chodził z taką laską jak Cho Chang, przeszło jej przez myśl, kiedy z satysfakcją obserwowała pocącego się i dyszącego Gryfona.
— No cześć.
Starała się zabrzmieć uprzejmie i (ku zaskoczeniu nie tylko Selene, ale i samego Harry’ego) nawet jej to wyszło. Teraz nareszcie mogła szczerze się uśmiechnąć. Choć bardzo często nabijała się z Hermiony Granger i jej przyjaciół, zdała sobie sprawę, że nigdy tak naprawdę nie rozmawiała z Potterem; przecież nie mogła do tego zaliczyć złośliwych komentarzy i przykrych docinków, które musiały (dopiero w tej chwili to pojęła) w pewnym sensie sprawić mu przykrość. Ta świadomość zalała jej żołądek jak słodki, rozkosznie ciepły eliksir.
— Mogę ci w czymś pomóc? — dodała, a jej głos wydał jej się całkiem obcy.
Gdyby siebie nie znała, pomyślałaby, że właśnie usłyszała jedną z tych idiotek, jakich pełno było przy stole Gryfonów, a którym dowodziła wiecznie rozchichotana i umalowana Lavender Brown; wiecznie podkręcała sobie różdżką loki, odkurzała szatę z paprochów (jakby kocie kłaki były zesłane przez szatana, aby kalać każdą dziewczęcą szatę szkolną), i… I była idealną uczennicą, którą Selene mogłaby naśladować. Wiedziała, że ze swoim sprytem i podpatrzonym u hogwarckiej idiotki urokiem zdoła zrealizować swój plan w stu procentach. Nie potrzebowała urody.
— Przed chwilą słyszałem… I widziałem… ja… W-w przyszłą sobotę jest Hogsmeade… — mruknął. — Może…?
Jego wypowiedź była zadziwiająco płynna, tak samo, jak zadziwiający był jeszcze szerszy uśmiech na twarzy Selene. Od dawna podziwiała swój zdumiewająco trafny instynkt, ale dzisiaj przeszła już samą siebie.
— Oczywiście, Potter — odpowiedziała cicho, starając się zabrzmieć dziewczęco i delikatnie. — To jesteśmy umówieni.
Odwróciła się i odeszła w stronę lochów, zapominając, że wcześniej kierowała się do Wielkiej Sali z nadzieją, że znajdzie tam Karen. Ale przyjaciółka już jej nie była potrzebna, gdyż Selene dostała już to, czego chciała. Teraz chciała jedynie pochwalić się jej swoją pierwszą fałszywą randką w życiu. Nie zdawała sobie jeszcze z tego sprawy, że teraz nareszcie będzie potrzebowała pomocy Mary, która miała duże powodzenie w Hogwarcie i bardzo często bywała na randkach.

~*~


Wiem, wiem, długo nie pisałam, prawie miesiąc się skończył, a ja dopiero jedną notkę od ostatniej napisałam. Przymierzałam się już od dawna, żeby to napisać, ale jakoś nie miałam wiecznie czasu. Obiecywałam, że będzie jedna na tydzień, i co? Dobrze, mówcie sobie, jaka ta Frozenka jest niedobra… xD A dedykacja dla Ms. Riddle :* Za to, że prowadzi tak świetnego bloga i nie spóźnia się z notkami, tak jak ja. xD 

9 listopada 2008

7. Połączeni

Selene i Karen zostały odesłane z powrotem do Hogwartu, a towarzyszył im przy tym Snape. Emocje trochę już opadły, a panna Black nieco się uspokoiła (jej ciało powróciło do zwykłego stanu), choć obie Ślizgonki nadal były myślami w Malfoy Manor. Wypalone przez Lorda Voldemorta blizny paliły tak, jakby ktoś regularnie polewał je kwasem, ale szesnastolatki starały się być silne, więc nie powiedziały na to ani słowa skargi. Elin przez całą drogę bacznie obserwowała przyjaciółkę, w ogóle się nie domyślając, że Karen mogła zupełnie inaczej przyjąć ceremonię naznaczenia. Nie mieściło jej się w głowie, że można gardzić taką łaską.
— Czemu przymulasz? — zapytała, szturchając ją łokciem.  
Ślizgonka tylko wzruszyła ramionami i wsunęła ręce głębiej do kieszeni. Twarz miała poszarzałą przez gwałtowną teleportację, do której jeszcze nie zdążyła przywyknąć, a już czekała ją kolejna magiczna podróż.
Selene domyślała się, co ją gryzło, jednak nie śmiała poruszyć tego tematu przy ojcu, który dopiero co walnął im kazanie na temat dyskrecji i ciągłej kontroli swego umysłu; już nawet umówił się z Karen, że życzyłby sobie, aby przychodziła do niego na regularne lekcje oklumencji, co wypełniło dziewczynę jeszcze większym strachem niż podróż do głównej siedziby Lorda Voldemorta.
Mistrz Eliksirów teleportował się razem z dziewczynami do Hogsmeade, skąd miały drogą przez Zakazany Las wrócić prosto do szkoły, po czym sam zniknął w mroku z cichym pop, łopocząc połami swej czarnej peleryny (zdawał się nie zwracać uwagi na niebezpieczeństwa czyhające w puszczy pełnej potworów); szesnastolatki zostały całkiem same. Karen była przerażona samą perspektywą wałęsania się po Zakazanym Lesie (o ciemności i magicznych stworach starała się nie myśleć), ale Selene uznała, że to idealna sytuacja, aby spróbować porozmawiać z przyjaciółką. Wiedziała, że jeśli użyje odpowiednich argumentów, Mary zacznie dostrzegać piękno i korzyści płynące z posiadania Mrocznego Znaku. Podchodziła ją na różne sposoby, ale dziewczyna milczała albo mruczała coś niezrozumiałego, starając się nie patrzeć przed siebie — przyglądała się swoim stopom, jakby to miało ustrzec ją od niebezpiecznych stworzeń grasujących po lesie. Pierwszy raz okazała się tak nieustępliwa i stanowcza, choć Selene podejrzewała, że musi to być spowodowane strachem — Karen nigdy dotąd nie wymykała się nocą z zamku, a o wejściu do Zakazanego Lasu po zmroku nie było nawet mowy. Za to Elin była w swoim żywiole. Choć na co dzień nie miała zbyt wielu przyjaciół, zawsze była pierwsza, jeśli chodziło o wysmarowanie jakiegoś złośliwego dowcipu. Snape musiał niejednokrotnie wstawiać się za nią u innych nauczycieli, aby chociaż zmniejszyli szlaban jego córki. W czwartej klasie nawet zapuściła się do Zakazanego Lasu tak głęboko, że jakimś cudem natknęła się na gniazdo akromantul. Z całą pewnością byłoby już po niej, gdyby nie ocalił jej pobielały z przerażenia Hagrid, ale dziewczyna nie wyciągnęła wniosków z tej niebezpiecznej wyprawy i już tęskniła za kolejną.
Szły w milczeniu przez dobrych kilkadziesiąt minut, starając się nie spuszczać z oczu ścieżki, która prowadziła prosto pod szkolną bramę. Deszcz już dawno przestał padać, a w powietrzu unosił się mocny zapach mokrej ściółki, ale dziewczęta nie mogły się skupić na zachwycaniu się jedną z ostatnich przyjemnie chłodnych nocy (lada dzień mogły zacząć się jesienne słoty, a może nawet i pierwsze śniegi), bo każda wciąż myślała o Mrocznym Znaku na lewym przedramieniu — Selene z nadzieją i podnieceniem, a Karen z przerażeniem i ściskającym żołądek niepokojem.
Tuż przed wysoką bramą skręciły w głąb Zakazanego Lasu. Wiedziały, że od kiedy wyszło na jaw, że Lord Voldemort powrócił, wszystkie budynki użytku publicznego były lepiej chronione i nie każdy miał wstęp na posesję. Przechadzka nocą przez las była niebezpieczna i niesamowicie ryzykowna, ale od czego Ślizgonki miały różdżki? Selene była pewna swoich umiejętności i w głębi serca miała chętkę na jakiś mały pojedynek z centaurem, Karen natomiast wolała pokonać te ostatnie kroki biegiem, lecz wiedziała, że jeśli to zaproponuje, zostanie przez przyjaciółkę okrutnie wyśmiana. Czego jak czego, ale Elin nie brakowało odwagi.
— No i co, warto było tak trząść portkami? — zadrwiła, kiedy wyszły tuż obok chatki Hagrida.
Karen nic nie odpowiedziała, tylko jeszcze głębiej wcisnęła dłonie do kieszeni szaty. Było jej bardzo przykro, że przyjaciółka tak kpiła z jej strachów; cieszyła się, że było ciemno, bo Selene jeszcze wykpiłaby jej zaczerwienione ze wstydu policzki i wilgotne oczy.
Szły teraz trawiastym łagodnym zboczem, po prawej miały chatkę Hagrida. W oknach nie płonęło już światło, co oznaczało, że pół-olbrzym albo już dawno spał, albo wałęsał się w jakimś tajemniczym celu po lesie. Karen chciała leżeć już bezpiecznie w swoim ciepłym łóżku i starać się zapomnieć o tym, co wydarzyło się w pałacu Lucjusza Malfoya, choć wiedziała, że paląca blizna na jej przedramieniu jeszcze długo będzie jej o tym przypominać. Natomiast Selene nie miała zamiaru jeszcze wracać do szkoły. Piekielnie niebezpieczna podróż do Malfoy Manor, spotkanie z Czarnym Panem i spacer przez Zakazany Las tylko podsyciły apetyt Elin na przygodę.
— Nie znoszę tego gburowatego mieszańca — mruknęła, patrząc zamglonymi oczami na ciemne okna w chatce na błoniach. — Umbridge była wkurwiająca, ale miała rację. Takie niedouczone ciele nie powinno uczyć w szkole. Wyobraź sobie. Nie skończył szkoły, ale ludzie mówią do niego panie profesorze.
— Ma jakieś doświadczenie w opiece nad magicznymi stworzeniami… — Karen nie miała ochoty na obgadywanie Hagrida.
— No i co z tego? Byłabym zaskoczona, gdyby potrafił pisać. Wywaliłabym go na zbity pysk.
— Uratował ci życie…
Selene spojrzała na nią z uniesionymi brwiami, a jej twarz wykrzywił firmowy grymas. Zirytowało ją zachowanie przyjaciółki; nagle zdała sobie sprawę, że praktycznie w ogóle jej nie zna. Przez myśl przemknęło jej nawet, że Karen Black absolutnie nie nadaje się na Ślizgonkę.
— Wiesz co, ale przymulasz… Od kiedy ty tak bronisz tego Hagrida? Chodź tu…
Podeszła na palcach do chaty gajowego i zajrzała przez okno do środka, ale było tak ciemno, że nie mogła niczego dojrzeć. Choć poczuła się jak dorosła kobieta, jej ślizgońska natura w tym momencie wzięła górę nad rozsądkiem. Po prostu musiała wysmażyć jakiś dowcip. Jej wyobraźnia zaczęła pracować; Selene już przegrzebywała myśli w poszukiwaniu jakiegoś małego zaklęcia, które mogłoby wyczarować lub przywołać jakąś wielką kupę, kiedy Karen pociągnęła ją mocno za ramię i syknęła:
— Zwariowałaś? A jak nas złapią? Jak im wytłumaczymy, że jesteśmy o tej porze poza zamkiem? Nie znam oklumencji…
— To twój problem — prychnęła i wyszarpnęła ramię ze słabego uścisku przyjaciółki. — Poza tym ja nie zamierzam dać się złapać.
— To idiotyczne…
— Cicho! — syknęła Elin.
Karen tylko wzruszyła ramionami. Była wściekła na przyjaciółkę, miała jej plan za niesamowicie infantylny. Chciała natychmiast odejść i zostawić ją sam na sam z durnym pomysłem, ale była świadoma konsekwencji. Gdyby sobie poszła, Selene już nigdy by się do niej nie odezwała. Dlatego obserwowała w milczeniu, jak dziewczyna obchodzi dookoła budynek w poszukiwaniu czegoś, co natchnęłoby ją do zrobienia głupiego żartu. Przez chwilę opierała się pokusie podpalenia pokrytego strzechą dachu, ale na koniec stwierdziła, że to była chyba jednak lekka przesada; gdyby odkryto, kto jest podpalaczem, mogłaby ponieść poważne konsekwencje i tym samym zawieść Czarnego Pana, który jej zaufał. Każdy jej krok i czyn dedykowała właśnie jemu.
W pewnej chwili spostrzegła jakiś dziwny przedmiot jaśniejący na tle szarego kamienia. O jedną ze ścian był oparty różowy parasol, którego gajowy używał od czasu do czasu do czarowania. Wśród uczniów, zwłaszcza tych młodszych, od dawna krążyły plotki, że Hagrid ukrył w nim szczątki swojej połamanej różdżki, kiedy Ministerstwo Magii usunęło go z Hogwartu.
Selene zarechotała złośliwie.
— No, grubas go sobie trochę poszuka… — mruknęła do siebie i schowała krótki, różowy parasol pod płaszczem.
Karen nawet nie próbowała zrozumieć toku myślenia przyjaciółki. Chciała, aby dziewczyna skończyła nareszcie tę błazenadę, bo będą mogły nareszcie wrócić do szkoły. Zaczęła drżeć z zimna, bo lodowata mgła zaczęła osadzać się na błoniach i jeziorze.
Elin jeszcze raz zajrzała przez okno do chaty, po czym obejrzała się przez ramię i szybkim krokiem udała się w stronę zamku, a Mary pobiegła za nią. W jej głowie narodził się nowy problem — jak miały o tej porze dostać się do zamku? Od kiedy Lord Voldemort się ujawnił, Dumbledore rozkazał Filchowi zamykać drzwi wejściowe nie tylko w nocy, ale i podczas zajęć, kiedy nauczyciele są zajęci prowadzeniem lekcji. Jednak Selene wydawała się całkowicie spokojna, jakby zupełnie zapomniała o nowych zwyczajach. Ten bez wątpienia chamski dowcip, który wywinęła Hagridowi, wprawił ją w bardzo dobry humor. Maszerowała w kierunku drzwi wejściowych z szerokim uśmiechem na ustach i wyciągniętą przed siebie różdżką.
— Ciekawa jestem, jak teraz wejdziemy do środka. — Karen była wściekła.
Żałowała, że jej przyjaciółka nie mogła wykorzystać tych swoich czarodziejskich sztuczek do znalezienia jakiegoś tajnego przejścia, ale Selene ani trochę się nie zmartwiła. Z jej twarzy nawet na chwilę nie schodził ten denerwujący, pełen satysfakcji uśmiech.
Spojrzała na zegarek.
— Mamy jeszcze jedenaście minut — odparła, chowając różdżkę do kieszeni szaty. — Ojciec zaczarował te drzwi, aby otworzyły się dokładnie o północy. Więc nie siej paniki. Ty się w ogóle nie nadajesz na…
Urwała, zacmokała cicho i pokręciła głową, wydymając usta. Skrzyżowała ręce na piersiach i wcisnęła się w kąt niewielkiego przedsionka, bo właśnie zerwał się zimny wiatr. Karen uczyniła to samo; była wściekła na towarzyszkę, mimo że ta pomyślała o wszystkim, a może właśnie dlatego, że pomyślała?

Wydarzenie z poprzedniej nocy całkowicie wymiotło z głowy Selene obietnicę, którą złożyła Malfoyowi. Teraz już nie potrzebowała jego łaski, aby dowiedzieć się, czym takim miał się zająć w tym roku, ale zupełnie zapomniała go o tym poinformować. Nie wiedziała też, że Draco postąpił zgodnie ze swoimi słowami — wieczorem, kiedy Selene i Karen wymknęły się już z zamku, Blaise Zabini rozpowiedział na absolutnie cały salon Ślizgonów, że jego kumpel wybrał sobie na dziewczynę tę złośliwą dziwaczkę Elin Burke. Zdecydowana większość (która składała się prawie z samych dziewcząt) skomentowała to jedynie drwiącym śmiechem i złośliwymi uwagami na temat jej urody, starsi chłopcy poklepali Malfoya z pożałowaniem po plecach, a Pansy Parkinson i jakieś trzy dużo młodsze Ślizgonki skrzywiły się okropnie. Oczywiście pierwsza wspomniana poczuła się najbardziej poszkodowana. Nawet nie próbowała ukryć łez; trzepotała szybko powiekami, a łzy bez skrępowania płynęły jej po policzkach, rozmazując tusz i czarną kredkę.
— A to szmata. — Udało się jej wyrzucić pomiędzy dwoma spazmami. — Wiesz, c-co mi powiedziała ta sz-szmata…? Że on ma dziew-ewczynę z innego domu…
Millicenta Bulstrode, która przez całe swoje życie mogła jedynie marzyć o tym, aby mieć chłopaka, jedynie poklepała ją niezgrabnie po ramieniu i burknęła pod nosem jakieś niezbyt przekonujące przekleństwo, podczas gdy Pansy rozglądała się po pokoju wspólnym z nadzieją, że Selene kryje się jak szczur w jakimś ciemnym kącie, ale ani jej, ani jej wiernej towarzyszki nigdzie nie było, dlatego Parkinson mogła jedynie wypłakiwać sobie cichutko oczy i zerkać na Malfoya, który triumfował.
Draco nie widział tych łez. I bardzo dobrze, ponieważ natychmiast ogarnęłoby go poczucie winy. Nigdy nie traktował poważnie ani Pansy Parkinson, ani jej uczuć do niego; przez wszystkie lata podejrzewał, że ta dziewczyna po prostu niesamowicie pragnie nieustannie ogrzewać się w blasku jego sławy, a Malfoyowi to bardzo odpowiadało, gdyż robiła wszystko, na co miał tylko ochotę, a on w zamian musiał jedynie znosić jej zaloty. To był uczciwy układ. Oczywiście do czasu, bo od kilkunastu miesięcy Pansy dawała mu bardzo niedyskretne sygnały, jakoby miała nierówno pod sufitem, dlatego plan z oficjalną dziewczyną okazał się idealny. Od momentu, kiedy Blaise wyjawił imię i nazwisko jego wybranki (czyli od niecałych czterech minut), Parkinson nie odezwała się do niego ani słowem, więc mógł to uznać za swój osobisty sukces.

Selene nie miała pojęcia, co takiego wydarzyło się poprzedniej nocy, że praktycznie wszyscy starsi Ślizgoni i niektórzy uczniowie z innych domów odwracali się za nią na korytarzach i szeptali po kątach. Nawet zaczęła się zastanawiać, czy może Karen nie palnęła czegoś głupiego, dzięki czemu wszyscy dowiedzieli się o ich nocnej eskapadzie, ale z czasem doszła do wniosku, że te wścibskie spojrzenia obejmują jedynie ją, przenikając przez Mary tak, jakby była duchem. To musiało być coś innego.
Przecież się dzisiaj uczesałam, do jasnej cholery, pomyślała głupio.
Ona również zapomniała, że od wczoraj jest już oficjalnie dziewczyną Dracona Malfoya. W głowie sobie z niego drwiła, że zapomniał o jej ceremonii naznaczenia, choć sama nie pamiętała o umowie, której realizacja wypadła właśnie na pierwszy dzień października. A dowiedziała się o wszystkim dopiero przy śniadaniu. Siedziała razem z Karen (która wciąż była na nią trochę obrażona) przy stole i grzebała zwyczajowo w misce płatków z jogurtem, kiedy do Wielkiej Sali wpadła Pansy Parkinson. To była zaledwie chwila i nawet tak żwawa Selene nie była w stanie zareagować w odpowiednim momencie. Pansy doskoczyła do niej, zamachnęła się, a najbliżej siedzący Ślizgoni odwrócili głowy jak na komendę, bo tę część jadalni wypełnił suchy trzask.
Elin odsunęła się gwałtownie na swoim krześle, nie potrafiąc przez te kilka sekund sobie wyjaśnić, co się właściwie stało. Usłyszała tupot nóg, a zaraz potem poczuła silne uderzenie. Kiedy pierwszy szok minął, a dziewczyna umiejscowiła nareszcie źródło owego ciosu, podniosła powoli lewą dłoń do pulsującego czerwienią policzka, a drugą momentalnie wyszarpnęła z kieszeni różdżkę, czego z kolei nie spodziewała się Pansy Parkinson. To również był moment — Selene zerwała się z miejsca, a gniew już dawno przelał maleńki dzban cierpliwości, którą miała do tej głupiej Ślizgonki.
Błysnęło, a Pansy przeleciała kilkanaście stóp do tyłu i zatrzymała się w połowie drogi do drzwi prowadzących na salę wejściową. Choć Millicenta rzuciła się na Elin, ją również odrzuciło, a Elin już biegła w kierunku jęczącej i macającej się po plecach Parkinson. Była rozwścieczona niczym młody byczek, a na twarzy wykwitły jej purpurowe plamy, które nie zwiastowały niczego dobrego.
— Zabiję cię, ty dziwko! — ryknęła na całą Wielką Salę, a wszyscy uczniowie wlepili wzrok w krzyczącą dziewczynę, szepcząc gorączkowo do uszu swoich sąsiadów; Ślizgoni głośno kibicowali napastniczce (choć nie przepadali za wredną i wulgarną Selene, jeszcze bardziej nie znosili złośliwej Pansy, która niejednokrotnie nie omieszkała donieść na swoich pobratymców do Filcha lub któregoś z nauczycieli).
Niestety Pansy Parkinson przeżyła to starcie, ponieważ przy rozwścieczonej szesnastolatce znalazła się już profesor McGonagall i chwyciła mocno ramię uczennicy, aby powstrzymać ją od rzucenia zaklęcia (na końcu jej różdżki już płonęło czerwone światełko zwiastujące jakaś straszliwą klątwę), co dało ofierze czas na ucieczkę. Choć grzbiet miała boleśnie stłuczony, poderwała się na równe nogi i uciekła z Wielkiej Sali w salwie śmiechów i gwizdów. Kiedy tylko nauczycielka odwróciła Selene tak, aby mogła spojrzeć na jej twarz, przeżyła szok. Jeszcze nigdy w całej swojej wieloletniej karierze nie widziała w oczach uczennicy takiej nienawiści. W Elin wprost się gotowało. Choć była całkowicie blada, jej czoło, policzki i szyję pokrywały ciemnowiśniowe plamy, które mocno kontrastowały z zaciśniętymi do białości wargami, przez które przebijały do połowy obnażone zęby.
— Doprawdy… Nie wiem, czy dać ci punkty za znakomite zaklęcie niewerbalne, czy odebrać za ten obrzydliwy atak na koleżankę… — wydyszała profesor McGonagall, przyciskając drugą rękę do szybko falującej piersi.
Ale nauczycielka została wybawiona od tego kłopotliwego wyboru, bo prawie natychmiast za jej plecami pojawił się Snape. Choć był spokojny, Selene wyczuła bijącą od niego zimną furię. Podziękował profesor McGonagall i oświadczył, że on sam — jako były opiekun Ślizgonów — zaprowadzi pannę Burke do gabinetu Slughorna i dopilnuje, ale dziewczyna dostała adekwatną do przewinienia karę. W Wielkiej Sali wszystko powoli wracało do normy, choć młodsi uczniowie wciąż szeptali w podnieceniu, zachwyceni czarami tej brzydkiej, chudej dziewczyny, którą Mistrz Eliksirów wziął pod swoje czarne, drapieżne skrzydła.
Hermiona Granger tylko wymieniła współczujące spojrzenie z Ginny Weasley i powróciła do siorbania swojej herbaty, podczas gdy Harry przyglądał się z wypiekami na twarzy kierującej się w stronę wyjścia Elin.

Snape był wściekły. Jego peleryna powiewała za nim tak gwałtownie, jakby w lochach zerwał się porywisty wiatr, a oczy przybrały tak zimny i morderczy wyraz, że niejeden uczeń z siódmej klasy uciekłyby w popłochu, gdyby natknął się na to spojrzenie. Ale Elin wcale się go nie bała, wręcz przeciwnie. Nadal była wściekła, choć jej gniew podzielił się teraz między Pansy Parkinson i nauczycieli, którzy przerwali jej atak na rówieśniczkę.
— Mogę wiedzieć — wydyszała — dlaczego prowadzisz mnie do Slughorna?
— Od miesiąca jest twoim opiekunem.
Mistrz Eliksirów nie był rozmowny. I wcale nie żałował, że oddał nauczycielowi eliksirów wychowawstwo; nie miał najmniejszej ochoty na znoszenie swojej córki podczas miesięcznego szlabanu, który z pewnością będzie sprawiedliwą karą. Nie mógł uwierzyć, że dziewczyna wywróciła całą Wielką Salę do góry nogami zaledwie kilkanaście godzin po tym, jak została śmierciożercą, aczkolwiek pierwszy raz w życiu naprawdę chciał zrozumieć jej postępowanie.
Chyba za bardzo wczuła się w nową rolę, pomyślał, całkowicie ignorując wydarzenie, które miało miejsce tuż przed wybuchem jego córki. Być może właśnie dlatego profesor McGonagall zachowała taki spokój; tego siarczystego policzka nie sposób było nie usłyszeć.
Profesor Snape odmówił zmiany gabinetu, więc Slughornowi przypadły inne komnaty (również w lochach), ale starszy czarodziej w ogóle się na to nie skarżył, ponieważ były one co najmniej dwa razy większe od jego dawnego biura, w którym teraz rezydował Mistrz Eliksirów. Był też bardzo zaskoczony, kiedy ujrzał przed drzwiami swego byłego ucznia w towarzystwie wściekłej, buntowniczo wykrzywionej uczennicy. Był już ubrany, aczkolwiek siwe wąsy sterczały dziwnie w różne strony, co oznaczało, że Snape przerwał mu poranną toaletę.
— O co chodzi, Severusie? — zapytał, lustrując uprzejmie wściekłą Ślizgonkę, na co ta wykrzywiła się jeszcze bezczelniej. — I co ugryzło tę młodą damę?
Slughorn bardzo lubił Selene, ponieważ wykazywała nieprzeciętny talent nie tylko w czarach, ale i w sporządzaniu eliksirów, była prawie tak dobra, jak Harry Potter, dlatego nie poczuł się ani trochę urażony jej nieprzyjemną miną i prowokującym spojrzeniem, czego nie można było powiedzieć o Snape’ie, który szturchnął ją łokciem, zanim rzekł:
— Rozbroiła koleżankę podczas śniadania.
Brzuchaty czarodziej był bardzo zmieszany tą wiadomością. Zmarszczył brwi i uniósł rękę do ust z zamiarem podskubania wąsów, co miało mu pomóc w rozwiązaniu tego problemu, ale Snape go wyręczył. 
— Proponuję miesięczny szlaban, spotkania w każdą sobotę… Zadecydujesz, co będzie najlepszą karą dla panny Burke za ten wyskok, chociaż… — tu zniżył głos do szeptu — dziewczyna została sprowokowana przez pannę Parkinson, więc liczę, że potraktujesz to jako okoliczność łagodzącą…
Nauczyciel najwyraźniej bardzo się ucieszył, że jego poprzednik odwalił za niego całą czarną robotę, bo odsunął dłoń od wąsów i uśmiechnął się pod nimi, mówiąc:
— Oczywiście, Severusie, oczywiście, nie możemy przetrzymywać takich utalentowanych uczniów w lochach i zmuszać ich do segregowania gumochłonów… Coś dla ciebie wymyślę, Elin, przyjdź w tę sobotę po kolacji… Tylko nie tak wcześnie… może jakoś o ósmej? Pasuje? To znakomicie, Elin, znakomicie… A teraz wybaczcie mi, muszę…
Nie powiedział już, co musi, tylko pomachał im na pożegnanie pulchną ręką i zatrzasnął drzwi. Snape spojrzał na córkę, która ani myślała spokornieć. Miał ochotę ją rozszarpać; nie mógł uwierzyć, że poprzedniej nocy uwierzył w jej zmianę. Selene już zawsze będzie wybuchowa i nieposłuszna, i nic tego nie zmieni. Nawet ceremonia naznaczenia.
— Na co czekasz? — prychnął. — Słyszałaś, co powiedział pan profesor. A teraz zmiataj na lekcje. I niech jeszcze coś dzisiaj usłyszę…
Odwrócił się na pięcie i odszedł w stronę jasnej plamki wskazującej na wyjście z lochów; szesnastolatka została sama. Wciąż była wściekła i wiedziała, że jeśli tego dnia jeszcze raz spotka Parkinson, ponownie jej dołoży, ale (na szczęście dla niej) pierwszą lekcją była transmutacja, na którą dostało się bardzo niewielu uczniów — Pansy nie była jedną z nich — więc Selene miała czas, aby się uspokoić. Dziewczyna powlokła się na pierwsze piętro, gdzie znajdowała się klasa profesor McGonagall. Na korytarzach nie spotkała zbyt wielu uczniów, ponieważ jeden z nowych punktów w regulaminie szkolnym mówił, że nie wolno wałęsać się bez powodu po szkole, ale ci starsi uczniowie, którzy ją mijali, oglądali się za nią i chichotali w dłonie przyciskane do ust. Elin starała się ignorować te irytujące zaczepki, ale nadal była zdenerwowana zdarzeniem w Wielkiej Sali. Z wściekłą miną usiadła na podłodze przed klasą, ale do pierwszej lekcji pozostało jeszcze kilkanaście minut, więc musiała spędzić je w samotności. Przez korytarz przeleciał jedynie duch Grubego Mnicha, ale w odpowiedzi na pytanie o samopoczucie otrzymał jedynie serię przekleństw i pogróżek, więc czym prędzej odpłynął, użalając się nad chamstwem dzisiejszych dziewcząt.
Przed klasą profesor McGonagall zaczęli się zbierać uczniowie. Ślizgoni mieli te zajęcia razem z Puchonami, którzy nie byli mistrzami w transmutacji, więc cała grupka z godziny dziewiątej liczyła zaledwie dziesięć osób. Ślizgoni natychmiast podeszli do Selene, aby jej pogratulować znakomitego zaklęcia niewerbalnego oraz znokautowania Pansy Parkinson (szczególnie zachwycony był oczywiście Draco Malfoy), a dwie uczennice z Hufflepuffu postanowiły poczekać na profesor McGonagall pod przeciwległą ścianą, chowając się za plecami trzech kolegów z domu.
Choć Karen nie przepadała za Pansy, nie wyglądała na zachwyconą zachowaniem swojej przyjaciółki.
— To nie było rozsądne — szepnęła, kiedy Blaise Zabini skończył gratulować Elin rozniesienia Parkinson. — Miałyśmy nie zwracać na siebie uwagi, a dzisiaj stało się zupełnie odwrotnie…
— Nie widziałaś, co ta wariatka mi zrobiła? — przerwała jej, chwytając przyjaciółkę za szczękę rozczapierzoną dłonią. Była tak wściekła, że miała ochotę wbić paznokcie w jej policzki i wyrwać z nich kawał mięsa. — Nie chciałabyś być w jej skórze…
Odepchnęła przyjaciółkę tak, że ta poleciała do tyłu i wpadła na Blaise’a, który skomentował to jedynie krótkim śmiechem. Wszyscy już dawno przyzwyczaili się do brutalności, z jaką Elin traktowała Mary Shafiq. Jedni mieli z tego niezłą uciechę, inni natomiast obawiali się, że dziewczyna postanowi zmienić swój worek treningowy, więc nie reagowali. Młodsi uczniowie obawiali się Selene, ale większą trwogę wzbudzała w nich jej różdżka.
Jednak Ślizgonka bardzo rzadko aż tak brutalnie traktowała swoją towarzyszkę i nie widziała w swoim zachowaniu niczego złego. Karen nie usłyszała od niej nawet cichych przeprosin, ale już przywykła, że nie ma co liczyć na lepsze traktowanie. Pozostało jej mieć nadzieję, że Elin kiedyś się ogarnie.
Nadeszła profesor McGonagall. Nie zwróciła uwagi na rechoczących Ślizgonów ani na skrzywioną Selene, tylko otworzyła drzwi do klasy i weszła do środka, a za nią wtoczyli się powoli koczujący na korytarzu uczniowie. Karen podejrzewała, że jej przyjaciółka zajmie ich stałe miejsce mniej więcej w środku rzędu pod ścianą, ale nie. Elin chwyciła leżącą na ostatniej ławce torbę Zabiniego i wcisnęła mu ją w ramiona, po czym sama usiadła na jego miejscu tuż obok Dracona Malfoya, który wyszczerzył się głupio do kumpla.
Profesor McGonagall zaczęła od zbierania pracy domowej, a na tablicy pojawiły się wskazówki dotyczące kolejnych esejów, które mieli jej oddać za półtora tygodnia, ale Selene szybko zanotowała wszystkie informacje i natychmiast pochyliła się nad uchem swego sąsiada, aby wyszeptać:
— Rozgadałeś, że jesteśmy parą, tak?
Draco zarechotał, nie odrywając wzroku do tablicy. Starał się jak najdokładniej przepisać temat kolejnej pracy domowej, choć tak naprawdę wcale nie zamierzał jej oddać. Odczekał, aż nauczycielka przejdzie do następnego rzędu, dopiero po tym odpowiedział:
— Przecież się umawialiśmy, nie zaprzeczaj… Ale nie wiedziałem, że Pansy tak zareaguje. Chyba faktycznie brak jej piątej klepki…
Ślizgonka ucieszyła się w duchu ze słów Malfoya, choć była na niego bardzo zła. Miała do siebie żal, że nie uprzedziła go o ceremonii naznaczenia, a na siebie była wściekła. Poczuła nieprzyjemne ukłucie wyrzutów sumienia — gdyby pamiętała, że pierwszego października Draco Malfoy miał nareszcie ogłosić ich fikcyjny związek, przygotowałaby się na agresję Pansy, a do całej sytuacji by nie doszło. I teraz będzie przez miesiąc w każdą sobotę przesiadywać w gabinecie Slughorna, wysłuchiwać jego historii o sławnych uczniach, a Malfoy będzie w tym czasie szukał sposobu, aby wykonać zadanie dla Czarnego Pana. No i Karen… Nie powinna była jej popychać. 

Mimo że Snape był bardzo poważny, kiedy ostrzegał córkę, aby unikała rywalizacji z Draconem, ta prawie całkowicie zignorowała ten fragment mowy. Nie liczyło się dla niej, co oznacza zabić kogoś, nie miała zielonego pojęcia, czy to naprawdę było potrzebne, bo obchodziło ją tylko bycie lepszą od Malfoya. W tym zadaniu widziała jedynie wyścig. Znała swoją wartość i znała umiejętności, dlaczego ani trochę nie obawiała się wyniku, aczkolwiek w chwili poznania misji wypełniło ją zrozumienie dla Narcyzy — nie mogła się jej dziwić, że przyszła do Snape’a z prośbą o pomoc. Nawet jego matka nie wierzyła, że Draconowi się uda. Selene była już spokojna o ojca.
Może sobie tę przysięgę wsadzić w tyłek, pomyślała.
Nie była już na niego taka wściekła. Czasami nawet starała się go zrozumieć, aczkolwiek jej dobre serce przestawało być takie dobre, kiedy ten znowu się czegoś „czepiał”. Od czasu do czasu rozmawiali na jakieś podnioślejsze tematy. Pewnego dnia Snape wyjawił jej nawet pewien sekret dotyczący tajemniczego dziennika Czarnego Pana, który posiadał jakąś ogromną mroczną moc. Na nieszczęście dla Lucjusza Malfoya, gdy ten otrzymał go na przechowanie, nie przejął się za bardzo tym z pozoru mało ważnym zadaniem, co doprowadziło do zniszczenia tajemniczego przedmiotu. Już od tamtego momentu Malfoy popadł w niełaskę u Voldemorta, a niepowodzenie w Ministerstwie Magii było kroplą, która przelała czarę. Oczywiście na korzyść dla Snape’a i jego córki. 
Selene nie ukrywała, że czuła wstręt do rodziny Dracona. Ta ich ignorancja… To ich obnoszenie się ze swoim statusem krwi… Ale okazało się, że duma, czystość krwi i złoto to nie wszystko. Selene podejrzewała, że Czarny Pan pokładał w niej ogromne nadzieje, znacznie większe niż jej ojciec, choć tak naprawdę Lord Voldemort ani razu nie pomyślał o niej personalnie. Była dla niego po prostu córką Snape’a. Za to Mistrz Eliksirów… On chyba naprawdę starał się ją kochać, mimo że była pomyłką popełnioną pochopnie, pod wpływem chwili. Niepospolite czarodziejskie zdolności Selene napawały go pewną dumą, aczkolwiek nie potrafił mówić o tym głośno. Nawet takie pochlebne myśli o córce zdawały mu się jakoś… żenujące.

Na drugi dzień Selene obudziła się około godziny siódmej. Zawsze wstawała bardzo wcześnie, nie biorąc pod uwagę pory, o której chodziła spać. Czasami w ogóle się nie kładła. Kochała książki ponad wszystko i pochłaniała je w ogromnych ilościach. Czasami, kiedy jej upodobanie do lektur Karen określała jako nawyk szlamy Granger, Selene wpadała we wściekłość i ciskała w przyjaciółkę najbliżej leżącą książką (niektóre z nich były naprawdę wielkie i ciężkie). Zazwyczaj dziewczyna unikała ciosu ogromnym tomem, ale raz na jakiś czasu pannie Snape udawało się trafić ją w głowę. Aż trudno uwierzyć, że taka zepsuta dziewczyna jak Selene może upodobać sobie książki.
Selene długo się namęczyła, zanim zdołała namówić Karen do opuszczenia łóżka.
— Gdybyś wczoraj nie czekała, aż ja skończę czytać, nie miałabyś dziś tak podkrążonych oczu — zadrwiła Selene, kiedy usiadły przy stole Ślizgonów.
— I tak bym nie zasnęła, bo świecisz mi zawsze różdżką po oczach. Ten twój nawyk szlamy Granger zaczyna mnie już wkurzać — prychnęła Karen.
Tym razem jej się poszczęściło, bo Elin nie miała akurat pod ręką żadnej książki.

*

Piątek. Dzień najbardziej w tym roku znienawidzony przez Selene. Najpierw udręka na znienawidzonej numerologii, na której musiała znosić nieustannie popisującą się Hermionę Granger, a później dwie godziny eliksirów ze Slughornem, co było nieprzyjemnym przypomnieniem jutrzejszego szlabanu. Ale był też pewien plus: po eliksirach był obiad, a po obiedzie Elin kończyła lekcje, więc mogła usiąść i w spokoju zastanowić się, jak pozbędzie się Dumbledore’a. Okazało się, że nie jest to takie proste, jak na początku myślała. Nie dostrzegła tego, że Czarny Pan, który zlecił jej ten mały, sekretny pojedynek, doskonale się bawił — nie miał zbyt wielkich nadziei na powodzenie tej misji. Ale młodzi śmierciożercy potraktowali to śmiertelnie poważnie. Zwłaszcza Selene. Mogłaby podesłać mu jakieś zatrute wino czy coś… Ale nie. Na tak banalny pomysł mógł wpaść jedynie Draco Malfoy.
Po zakończonych zajęciach Selene wymknęła się z zamku (użyła oczywiście ukrytego przejścia) i udała się w kierunku Zakazanego Lasu. Tam zawsze najlepiej się jej myślało. Żadnych problemów, żaden kot z pierwszej klasy nie będzie jej przeszkadzał, żaden głupi Draco Malfoy…
Mimo że dopiero pierwszy tydzień października dobiegał końca, na błoniach było już bardzo zimno, ale dla Elin nie stanowiło to problemu, bo przed wyjściem ubrała grubą zimową pelerynę. Rękawy i poły płaszcza miała wytarte i w kilku miejscach postrzępione, ale dziewczyna nie przejmowała się stanem swoich ubrań. Od zawsze była chłopczycą, a Severus Snape tylko wspierał ją w unikaniu wszystkiego, co podkreślałoby jej kobiecość. Przemknęła przez wilgotny trawnik, chatkę Hagrida minęła bez choćby jednego przelotnego spojrzenia, mając na celowniku ciemny pasek Zakazanego Lasu. Choć było jeszcze jasno, niebo pokrywały szare burzowe chmury; do lasu nie docierał choćby jeden najdrobniejszy promień słońca, więc Selene już się przygotowała, że będzie musiała sobie przyświecać różdżką, o ile nie chce się zgubić. Kiedy dotarła do jasnej granicy, jeszcze raz obejrzała się za siebie, ale nie spostrzegła nikogo, więc śmiało wkroczyła między drzewa. Wystarczyło kilka kroków, aby las zamknął Elin w ciemnościach; zapaliła różdżkę i szczelniej otuliła się płaszczem, bo korony i pnie drzew były mokre od padającego przez całą noc deszczu — dziewczyna zaraz na skraju lasu poczuła zimne, zsuwające się z liści krople za kołnierzem. Było nieprzyjemnie chłodno, ale zapachy unoszące się wysoko nad ściółką czarowały tak zmysłowo, jak niejeden wabik.
Selene coraz bardziej zagłębiała się w puszczę; wyglądała tak, jakby szukała czegoś nieokreślonego, ale ona dobrze wiedziała, gdzie znajduje się jej cel. Minął kolejny kwadrans, a dziewczyna nareszcie znalazła to, co chciała. Idealnie okrągła polanka wyglądała jak jakieś magiczne sanktuarium, na samym środku znajdowało się małe jeziorko, a w koronach drzew był owalny otwór, przez który w nocy musiał zaglądać księżyc. Doprawdy urocze. Selene często tam przesiadywała; najpiękniej było oczywiście na wiosnę, kiedy jasnozielona trawa przebijała się już przez mokrą ściółkę, idealnie współgrając z soczystym fioletem fiołków. Teraz jednak dziewczyna musiała się zadowolić zeschłymi liśćmi i brunatną mieszaniną kory, igliwia i ziemi. Usiadła na brzegu jeziorka i spojrzała na swoje odbicie; lśniąca tafla była prawie nieruchoma. Selene skrzywiła się. Nie była próżna, nigdy nie przywiązywała zbytniej wagi do swojego wyglądu. Twierdziła nawet, że jest brzydka jak ojciec, który tylko utwierdzał ją w tym przekonaniu. Nie był w tym jednak odosobniony, ponieważ każdy, kto znał Selene, mógł o niej powiedzieć wszystko, ale nie to, że jest ładna. Być może działoby się inaczej, gdyby dziewczyna wiecznie nie chodziła ze skwaszoną lub zagniewaną miną i zadbałaby o siebie, aczkolwiek wygląd nie miał zbyt dużego znaczenia, ponieważ było w jej charakterze coś odpychającego. Ona po prostu budziła w swoich rówieśnikach niechęć, a w młodszych uczniach — strach.
Musiała pomyśleć…

Selene siedziała nad jeziorkiem jakąś godzinę i nadal nie przychodził jej do głowy żaden pomysł. Nic. Kompletna pustka. Jedyne, co zdołała ustalić, to fakt, że Dumbledore był o wiele mądrzejszy, niż jej się wcześniej wydawało. Była świadoma również tego, że bardzo trudno go będzie wykończyć. Nareszcie uzmysłowiła sobie, że owa misja nie będzie tak prosta, a do jej umysłu powoli docierała ta bolesna prawda — jeśli Czarny Pan miał poważny problem z pokonaniem Albusa Dumbledore’a, to co może taka niedoświadczona uczennica…
Całkowicie straciła poczucie czasu, choć na nadgarstku miała zegarek, na który mogła śmiało spojrzeć. Niebo powoli ciemniało, ale w jeziorku nadal odbijała się jedynie zamyślona twarz Selene wymalowana na tle ciemnoszarych chmur. Nie znajdowała się zbyt daleko od skraju lasu, aczkolwiek w tym miejscu nie można było dosłyszeć śpiewu ptaków; dookoła panowała martwa cisza. Jednak w pewnym momencie do uszu Elin dotarł cichusieńki trzask, a zaraz po nim pełen jadu głos:   
— Zajmujesz moje ulubione miejsce, Snape.
Dziewczyna podskoczyła i odwróciła się; serce zatrzepotało o żebra jak schwytany w klatkę ptak. Przycisnęła dłoń do falującej szybko piersi, rozglądając się dookoła. W cieniu powykręcanego drzewa zobaczyła znienawidzoną twarz Malfoya. Różdżka natychmiast znalazła się w jej ręce. Ten nawyk wyrobiła sobie już dawno.
Draco zacmokał cicho.
— Muszę przyznać, że refleks masz dobry — dodał i podszedł powoli do jeziorka, aby usiąść obok niej.
— Mogę wiedzieć, co tu robisz? — zapytała wyzywająco.
Czuła narastającą w sobie wściekłość; nie miała pojęcia, że Malfoy również często przesiadywał nad tym jeziorkiem. Choć nigdy nie przywiązywała się do konkretnych miejsc, poczuła ukłucie zazdrości o tę polankę, o tę ściółkę, a nawet o powietrze w tej części Zakazanego Lasu.
— Postanowiłem spokojnie zastanowić się nad pewnymi… ach, sprawami – odparł, robiąc tak przemądrzałe miny, że Selene miała ochotę trzasnąć go w twarz.
Uznała jednak, że dość już w tym tygodniu było bicia po twarzach, więc zacisnęła zęby i opanowała gniew, choć taki spokój zawsze najbardziej irytował Selene. Jednak tym razem nie dała się sprowokować. Patrzyła na Dracona, starając się zachować dojrzale. Nawet uśmiechnęła się złośliwie.
— Pamiętasz, jak ta szlama Granger podbiła ci oko? Kwiczałeś jak prosie, ubaw po pachy. Szkoda, że nie widziałeś wtedy swojej miny — odezwała się. — Albo Moody w czwartej klasie… Pasuje do ciebie ten szczurzy ryj…  
— To nie był szczur, moja droga, tylko fretka — powiedział spokojnie Malfoy, ale jego blade policzki lekko poróżowiały, a wargi zadrgały impulsywnie.
On również nie dał się sprowokować. Wyciągnął rękę i pogładził ją po ziemistym, zapadniętym policzku, który teraz nabrał żywego, zdrowego koloru. Draco pomyślał, że musi być nieco zawstydzona jego obecnością, ale Selene po prostu zaczęła odczuwać skutki ponad godzinnego siedzenia na mokrej ściółce. Kiedy przyglądała mu się z lekko uniesioną brwią i nie krzywiła się tak, jakby ktoś podstawił jej pod nos stopy trolla, była nawet całkiem ładna. Wystarczyło tylko przymrużyć jedno oko, zamknąć drugie, przekrzywić głowę… Tak, wtedy wyglądała znośnie.
— No i gdzie z tą łapą? — wycedziła i zmarszczyła krzaczaste brwi. — Zabieraj te wypacykowane paluchy… Co, paznokcie też malujesz?
Draco uśmiechnął się kwaśno.  
— Nie, ale ty powinnaś robić to częściej. — Spojrzał na nieco już odrośnięte, aczkolwiek nadal krzywe i poobdzierane kikuty. Resztki czarnego lakieru musiały mieć już minimum dwa tygodnie.
— Myślisz, że dam się wkręcić w ten głupi flirt?
— Tak, właśnie tak myślę — odrzekł Malfoy i pocałował ją w usta.
Selene zastygła w miejscu, z szeroko otworzonymi oczami i uniesionymi brwiami. To znów się działo. Tym razem nie była w tak porażającym szoku, jak wtedy w lochach, ale jej uczucia ani trochę nie zmieniły się na lepsze. Mało tego, Selene mogła powiedzieć, że jej obrzydzenie do Dracona tylko się pogłębiło. Kiedy sobie wyobrażała, jakie usta ta paskudna paszcza dotykała… Po plecach przebiegł jej dreszcz, a w żołądku poczuła skurcz (Elin pomyślała, że jej organizm buntował się przeciwko takiej bliskości Ślizgona, ale było zupełnie odwrotnie). Do gardła coś jej podeszło…
Dosyć tego dobrego!
Odepchnęła go brutalnie, aż ten przewrócił się na ściółkę, a ona wytarła usta wierzchem dłoni, jakby się bała, że mogłaby się od Dracona zarazić jakąś śmiertelną chorobą, i zerwała się z miejsca, nie mogąc powstrzymać wyrazu twarzy, który zwiastował nadchodzące wymioty. Jej twarz była zielonkawa; Elin jakimś cudem opanowała mdłości, ale nie potrafiła teraz patrzeć na Malfoya inaczej niż jak na wielkiego ślimaka. Zerwała się na równe nogi i pobiegła w las, szukając w pośpiechu różdżki. Nawet nie otrzepała płaszcza.

~*~

Nie pisałam tu ponad miesiąc! Bardzo was wszystkich przepraszam, ale jakoś nie chciało mi się pisać! Miałam oczywiście wszystko poukładane, cały plan wydarzeń, ale miałam takiego lenia… Notki postaram się dawać przynajmniej raz na tydzień, bo nauki mam coraz więcej, nauczycielom się nagle zachciało robić sprawdziany, a nie mogę zaniedbywać moich ocen.
Mam nadzieję, że nie zanudziłam, że rozdział jest wystarczająco długi, że opisy są wystarczające… OMG, trochę tego było xD A teraz dedykacja:

Dla moich wszystkich czytelników, którzy przebrnęli przez ten rozdział :*