Selene wciąż bardzo
przeżywała wczorajsze wydarzenie znad jeziorka. Oczywiście prędzej zgodziłaby
się na kolejny pocałunek z Draconem Malfoyem, niż dała po sobie poznać, że
czymś się frasuje, aczkolwiek ukrycie prawdy przed Karen okazało się o wiele
trudniejsze. Nauka z transmutacji stała się dla Elin wybawieniem, a szlaban u
Slughorna — idealną wymówką. Kto by pomyślał. Nareszcie mogła uciec od
napastliwych spojrzeń przyjaciółki.
Podczas kolacji dość długo
siedziała przy stole, żując powoli kanapkę z szynką i obserwując ukradkiem stół
nauczycielski. Prawie wszyscy już dawno wrócili do swoich dormitoriów, a w
Wielkiej Sali pozostali jedynie ci, którzy lubili sobie trochę więcej podjeść
(był wśród nich również profesor Slughorn). Ale Selene nie siedziała sama.
Towarzyszyła jej Karen, udając rzep, którego Elin chciała się pozbyć od samego
rana.
— Pansy rozpowiada,
że jesteś lesbijką i robisz Malfoya w bambuko. — Karen już poznała drugą stronę
związku swojej przyjaciółki z rozchwytywanym Ślizgonem, aczkolwiek od samego
początku domyślała się, że może chodzić właśnie o coś takiego.
Selene tylko wzruszyła
ramionami. Miała głęboko w poważaniu to, co mówiła o niej Pansy Parkinson;
przecież zawsze mogła zaczaić się na nią w toalecie i pokazać, na co stać jej
różdżkę.
— Zobaczymy, czy
będzie taka wyszczekana, kiedy zamienię jej gębę z dupskiem. Może wtedy będzie
miała większe powodzenie…
Spostrzegła, że Slughorn
otarł wąsy haftowaną chusteczką, dopił herbatę, którą wcześniej doprawił czymś
mocniejszym ze swojej piersiówki, po czym wstał i przeturlał się między ścianą
a stołem, mrugając do Selene, która wpakowała do ust ostatni kawałek kanapki i
dodała:
— Dobra… Spadam.
Zobaczymy się później.
Karen odprowadziła ją
wzrokiem do drzwi wyjściowych, przy których Elin dogoniła nauczyciela i razem
odeszli w kierunku lochów. Slughorn był w wyjątkowo dobrym humorze, dlatego nie
planował zbytnio karać swojej ulubionej uczennicy za uczynek, o którym wszyscy
już dawno zapomnieli (aczkolwiek niektórzy pierwszo i drugoklasiści nadal
podniecali się bójką z Wielkiej Sali).
Przeszli przez długi,
ciemny korytarz oświetlony jedynie niewielkimi pochodniami o gazowych
płomykach, które nie dawały zbyt wiele światła, a Selene już była zmuszona do
wysłuchania historii z młodości profesora, który chwalił się, że już jako uczeń
był doceniany przez społeczeństwo, a skrzaty domowe same przynosiły mu do
dormitorium jakieś wyszukane smakołyki, dzięki czemu nie musiał zakradać się do
kuchni. Do tego zapewnił ją, że wszyscy nauczyciele doskonale zdają sobie
sprawę z tego, że niektórzy uczniowie wynoszą z kuchni jedzenie, a na podkradanie
mocniejszych trunków przymykają oczy, o ile robią to jedynie starsi studenci.
Choć Elin była trochę zirytowana, po dłuższym zastanowieniu doszła do wniosku,
że te szlabany u profesora Slughorna mogą być istną kopalnią wiedzy nie tylko o
przeszłości szkoły (która z pewnością jest bardzo ciekawa), ale i o ludziach,
którzy się tu uczyli.
Czarodziej otworzył drzwi
do swego gabinetu i wpuścił Selene do środka. Dziewczyna rozejrzała się po
wielkim pomieszczeniu; jeszcze nigdy tu nie była, choć domyślała się, jak
będzie wyglądało jego wnętrze. Biurko i szafki były zawalone jakimiś książkami,
pustymi fiolkami po eliksirach, przeróżnymi ingrediencjami do sporządzania
mikstur w koszyczkach, pudełeczkach, woreczkach i puszeczkach, pustymi
opakowaniami po kandyzowanych ananasach oraz rozpoczętymi butelkami z wybornymi
trunkami. Nic zaskakującego, aczkolwiek Selene stwierdziła, że nauczyciel
eliksirów musiał być wielkim bałaganiarzem. Miał tylko jedną szafkę utrzymaną w
idealnym porządku. Na idealnie wyszorowanym meblu stały równiutko poukładane
fotografie w lakierowanych ramkach, a każda przedstawiała jakąś szychę.
Oczywiście nauczyciel nie omieszkał opowiedzieć swojej uczennicy o absolutnie
każdej fotografii, zanim przeszli do szlabanu, a ona musiała po prostu zacisnąć
zęby i jakoś tego wysłuchać.
— Dużo myślałem o
tym, co tu moglibyśmy porobić… I akurat sobie przypomniałem, że mam na
poniedziałek przygotować dla pierwszaków dwie proste mikstury… Eliksir
Zmieniający Kolor Włosów i jakiś napój leczący… Na rozpisce jest napisane, że
musi być ten z czyraków. Pomożesz mi je zrobić, hmm?
Zaprowadził ją w głąb
gabinetu, gdzie znajdowały się wysokie szafy wypełnione przeróżnymi eliksirami
(profesor bardzo często przynosił na swoje lekcje mikstury, które później sami
mieli sporządzić, więc Selene przypuszczała, że znajdują się one właśnie na tych
półkach), a w ścianę wmurowany był ogromny kominek, który mógł pomieścić nawet
pięciu Slughornów. Nad zimnym paleniskiem wisiało dziesięć niewielkich wysłużonych
kociołków; nauczyciel machnął od niechcenia różdżką, a czarne węgielki
zapłonęły wesoło trzaskającym ogniem.
— No… Weź sobie jeden
kociołek i do roboty! — zachęcił swoją podopieczną profesor Slughorn, po czym
sam zaczął się krzątać przy niskiej komodzie, w której również składował różne
(tym razem bardzo cuchnące) składniki. — Już zacząłem robić Eliksir
Zmieniający, więc ty możesz się zabrać za ten leczniczy…
Ślizgonka stała przez
chwilę przy kulawym stoliku, na którym profesor już rozłożył swój kociołek;
czuła się skrępowana wesołkowatością nauczyciela, aczkolwiek cieszyła się, że
na szlabanie przypadło jej robienie banalnej mikstury, którą jej klasa
sporządzała wraz ze Snape’em na pierwszej lekcji eliksirów. Uśmiechnęła się
sama do siebie, kiedy sobie przypomniała, jak fajtłapowaty Neville Longbottom
rozlał całą zawartość kociołka kolegi i spalił sobie szatę. Nabijanie się z
tego ciamajdy stanowiło jedną z ulubionych rozrywek Selene, która nigdy nie
traciła okazji, aby zrobić mu jakiś kawał albo ponabijać się z jego słabych
stopni lub niezdarności — razem z Karen nazywały to po prostu pierdołowatością.
Szlaban okazał się tym
razem całkiem przyjemnym przeżyciem. Slughorn opowiadał przez jakieś pół
godziny, jak wyglądało za czasów jego młodości karanie uczniów („Kiedyś
przyłapano mnie na paleniu fajki wodnej w toalecie… woźnym był wtedy pan Wringle,
który wieszał mnie za to za ręce pod sufitem przez bitą godzinę… Podciągał i
opuszczał, podciągał i opuszczał… A teraz co najwyżej groziłoby ci, moja droga,
sprzątanie łazienki Jęczącej Marty…”; „Filch żałuje, że wycofano stosowanie kar
cielesnych, ale spróbowałby sam poklęczeć na grochu przez kilka godzin, to
inaczej by śpiewał!”); Selene stwierdziła, że nie tylko Filch byłby w siódmym
niebie, gdyby przywrócono takie szlabany — Harry Potter nie miałby wtedy tak lekkiego
życia ze Snape’em. Bo czym jest sortowanie gumochłonów w porównaniu do
sprzątania klatek ognistych krabów?
Dodawała właśnie rogate
ślimaki do swego wywaru, kiedy profesor Slughorn zagadnął ją wesoło:
— Chyba słyszałaś o
Klubie Ślimaka, co? — Selene kiwnęła głową, więc kontynuował: — Założyłem
ten elitarny klub dla samych wybitnych i znaczących uczniów… No wiesz, wypada
nagradzać tych lepszych… Może
wpadniesz na najbliższe spotkanko, co? Może uda się jakieś zorganizować, żeby
zahaczyło o jeden z twoich szlabanów… To co, dam ci znać, hmm?
Selene uśmiechnęła się
uprzejmie (co było dość zaskakujące), ale wargi miała zesztywniałe. Owszem,
słyszała, że za czasów, kiedy Slughorn nauczał eliksirów, istniało coś takiego,
ba, nawet Snape kiedyś wspominał, że należał do jakiegoś elitarnego klubu, ale
dziewczyna nie odczuwała potrzeby wkręcenia się w grono tych lepszych. Pamiętała, że przecież
nabijała się z Dracona Malfoya, który głośno narzekał, że Slughorn całkowicie
go zignorował, chociaż podobno faworyzował jego ojca, kiedy Lucjusz uczęszczał
jeszcze do Hogwartu. A teraz Selene ma stać się członkinią Klubu Ślimaka. Selene,
która tak naprawdę niczego po tej jasnej stronie nie znaczyła. Chociaż — tu
szesnastolatka uśmiechnęła się złośliwie — była bardzo ciekawa miny Malfoya,
kiedy ten się dowie, że nauczyciel docenił ją,
a nie tego wybitnego arystokratę.
Zegar wybił godzinę
dwudziestą trzecią, kiedy Ślizgonka skończyła swoją miksturę, która spoczywała
teraz bezpiecznie w zapieczętowanym kociołku gotowa na prezentację. Horacy
Slughorn jeszcze mieszał zawzięcie swój eliksir, aczkolwiek i on był już na
ukończeniu. Kiedy spostrzegł, że dziewczyna sprząta swoje miejsce pracy, otarł
chusteczką zroszone potem czoło i rzekł:
— No, możemy uznać,
że dzisiejszy szlaban masz odrobiony. Dobrze się spisałaś. Gdyby to nie był
szlaban, nagrodziłbym cię punktami, ale… Sama rozumiesz.
Podziękowała nauczycielowi
za miłe słowa, pożegnała się tak uprzejmie, jak tylko potrafiła i opuściła
gabinet. Było już dość późno, a ona czuła się przyjemnie senna, mimo że szlaban
prawie w ogóle jej nie zmęczył. Zamknęła za sobą drzwi do biura profesora
Slughorna i zrobiła krok w stronę korytarza prowadzącego do dormitorium
Ślizgonów, kiedy nagle tuż przed nią wyrosła jakaś wysoka, czarna postać. Elin
przycisnęła obie ręce do piersi i wydała z siebie zduszony okrzyk, a serce
podeszło jej do gardła, ale okazało się, że to tylko Snape. Koczował pod
gabinetem swego dawnego nauczyciela już od ponad dziesięciu minut. Selene
podejrzewała, że będzie dumny z jej pokornie odrobionego szlabanu, ale grubo
się myliła; na twarzy Mistrza Eliksirów malował się ten okropny grymas, który
przerażał prawie każdego ucznia. Elin znała go aż za dobrze.
Odetchnęła głębiej, żeby
się uspokoić.
— No? — mruknęła
złośliwie, aby zamaskować zakłopotanie.
Ale Snape’owi nie było w
tej chwili do śmiechu; zazwyczaj patrzył przez palce na fochy swojej córki, ale
dziś nie zamierzał ich znosić. Chwycił ją z całej siły za ramię i zaciągnął do
swojego gabinetu, nie zważając na jej wulgarne protesty.
— Ja ci dam no — warknął, wpychając ją do ciemnego
pomieszczenia. Zatrzasnął drzwi i kontynuował: — Masz mi coś do powiedzenia?
Dziewczyna wciąż cała się
trzęsła; nie miała pojęcia, co znowu rozwścieczyło Snape’a. Przeszukiwała
wspomnienia z ostatnich dni, usiłując sobie przypomnieć, co znowu takiego
zrobiła, choć domyślała się, że Mistrz Eliksirów za chwilę ją oświeci.
Skrzyżowała ręce na piersiach i wydęła usta. A tak było dobrze… Taki miała
spokój. Przez te dwie godziny w gabinecie profesora Slughorna nareszcie poczuła
się doceniona, mimo że nauczyciel miał denerwującą manierę w głosie i trzeba
było mu nieustannie przytakiwać, choć sam nie szczędził Elin komplementów.
Przez ten szlaban usłyszała więcej miłych słów od Slughorna, niż od ojca przez
całe swoje życie. Jej niechęć do Snape’a jeszcze bardziej się przez to pogłębiła,
choć przypuszczała, że jest to niemożliwe.
— Przecież odwaliłam
pierwszy szlaban! Slughorn był ze mnie zadowolony, możesz go zapytać… —
zaczęła, ale on szybko jej przerwał:
— Nie o tym mówię. W
Hogwarcie aż huczy od plotek… Hagridowi
zginął parasol. Masz z tym coś wspólnego?
Choć dziewczyna za wszelką
cenę chciała ukryć przed ojcem prawdę, jej mina mówiła sama za siebie. Mistrz
Eliksirów westchnął ciężko i również założył ręce na piersiach; do końca miał
nadzieję, że jego córka pierwszy raz
nie zrobiła nic złego, ale najwyraźniej ją przecenił. Coraz częściej
podejrzewał, że Selene już zawsze będzie tak nieodpowiedzialna i infantylna.
— To był tylko żart,
schowałam go w kufrze, to wszystko…
Snape wzniósł oczy do
nieba i rozłożył ramiona. Kolejny raz nie miał pojęcia, co miał począć z tą
okropną dziewczyną. Wydawało mu się, że już ją rozgryzł, ale ta robiła kolejną
głupotę, zadziwiając swego ojca jeszcze bardziej.
— Nie chcę już słyszeć
ani słowa. Pójdziesz teraz do dormitorium, weźmiesz parasol i przyniesiesz mi… Bez dyskusji. Tylko tak, żeby nikt nie
widział.
Patrzył, jak nadąsana
szesnastolatka opuszcza gabinet i trzaska za sobą drzwiami, demonstrując tym
samym swoje nerwy. Odetchnął kilkakrotnie, aby się uspokoić; podparł się
drżącymi rękami o blat biurka, ale wciąż był wściekły. Miał ochotę natychmiast
odesłać córkę do mugolskiej szkoły z internatem, którą ją straszył, kiedy była
młodsza — już wtedy ani myślała go słuchać, ale jakieś drobne groźby choć
trochę na nią wpływały. Postanowił, że następnym razem powróci do starych metod,
aczkolwiek nie sądził, aby to miało w czymkolwiek pomóc.
Prawie przebiegła przez
ciemny korytarz, szybko wypowiedziała hasło i wpadła do salonu, w którym nie
zastała prawie nikogo. Nierozłączna ekipa Dracona Malfoya już dawno się
rozeszła, młodsi uczniowie spali co najmniej od dwóch godzin, więc w pokoju
wspólnym pozostała naprawdę garstka Ślizgonów. Dwie nastolatki z siódmej klasy
oczywiście zachichotały na widok Selene (niektóre dziewczęta nadal przeżywały jej
pseudo-związek z Malfoyem), ale uczący się do SUMów piątoklasiści nawet nie
podnieśli wzroku znad książek. Przed kominkiem siedziała Karen, lecz Elin nawet
jej nie zauważyła, bo prawie przemknęła przez salon; nie uszło to uwadze Mary.
Dziewczyna porzuciła podręcznik do transmutacji i zerwała się z fotela,
przewracając przy okazji butelkę z atramentem na swój niedokończony esej.
— I jak pierwszy
szlaban u Slughorna? — zapytała wesoło, podskakując za przyjaciółką, która już
wkroczyła na wąski korytarz prowadzący do poszczególnych sypialni Ślizgonek.
— Spoko… Mogę nawet
powiedzieć, że całkiem zajebiście. — Selene nawet nie spojrzała na Karen. —
Zaprosił mnie na najbliższe spotkanie tego jego klubu…
— Malfoy nie będzie
zachwycony…
— Prawda — przyznała
szesnastolatka i nagle zatrzymała się gwałtownie. Do głowy wpadł jej pewien
pomysł. — A, właśnie… Podobno Dumbledore’a ściska w tyłku, bo zginęła ta parasolka Hagrida…
Karen również się
zatrzymała i natychmiast spoważniała. Zawsze ślepo wierzyła w słowa
przyjaciółki, mimo że ta bardzo często sobie z niej żartowała, więc i tym razem
dała jej się wkręcić.
— Możemy mieć jeszcze
przez to kłopoty — wyszeptała, a oczy zrobiły jej się wielkie i okrągłe jak
monety.
Selene przewróciła
teatralnie oczami i westchnęła ciężko, nie mogąc uwierzyć w naiwność Mary. Od
czasu wypalenia Mrocznego Znaku na lewych przedramionach dziewcząt Elin zaczęła
traktować towarzyszkę z jeszcze większym chłodem i chamstwem, a ona stała się
jeszcze bardziej zahukana i nieśmiała. Pannie Snape bardzo taki układ
odpowiadał, bo zawsze miała Karen za głupiutką gąskę, która nie jest w stanie
znieść samotności, a teraz jej zdanie potwierdziło się. Robiła z nią, co tylko
chciała, a ona nie potrafiła się jej sprzeciwić. Szesnastolatka uważała, że
panna Black sama była sobie winna. Triumfowała.
— Po pierwsze… NIE my, TYLKO ja mogę mieć kłopoty, bo ty oczywiście po raz kolejny popisałaś się
wielką odwagą — odpowiedziała, nie szczędząc ironii. — A po drugie… To Hagrid trzyma
resztki swojej różdżki w parasolu, nie ja… Ale to nieważne, bo wymyśliłam, że
gdybym przypadkiem natrafiła gdzieś
na ten parasol i znalazła się sam na sam z naszym kochanym Dumblem, mogłabym…
Teraz nie było mowy o
pomyłce — Karen pobladła, a włosy jakby jej oklapły; przyglądała się Selene z
najwyższym przerażeniem, nie mogąc uwierzyć w to, co powiedziała. Od pewnego
czasu myślała, że ciemne blizny na ich przedramionach oznaczał jedynie wierność
Lordowi Voldemortowi, dlatego była przerażona, kiedy usłyszała o morderstwie.
Może nie było to powiedziane wprost, ale Mary była przekonana, że potrafi
wyczuć prawdziwe intencje drugiego człowieka. Elin natomiast tylko utwierdzała
ją w tym przekonani — zrobiła śmiertelnie poważną minę i pokiwała głową; dopiero
w momencie, kiedy zdała sobie sprawę z tego, że jej przyjaciółka naprawdę
uwierzyła w to, co powiedziała, diametralnie się zmieniła. Natychmiast starła z
twarzy ten komiczny wyraz, odsłaniając zniecierpliwienie. Trzasnęła Karen w
twarz i warknęła:
— To był sarkazm,
idiotko. Snape już o wszystkim wie, mam mu zanieść parasol…
Jeszcze raz westchnęła i
pokonała resztę korytarza w jednym skoku, wpadła do sypialni i zaczęła grzebać
w swoim kufrze. Mimo że jej rówieśniczki już spały, Selene nie omieszkała zapalić
wszystkich świec na płaskim żyrandolu wiszącym tuż pod kamiennym sufitem; nie
przejmowała się też hałasem, który robiła. Karen natomiast stała w progu z
rozdziawioną buzią i trzymała się za piekący policzek. Była w szoku. W jej
oczach błyszczały łzy, choć zagryzała zęby, aby Selene nie zauważyła słabości,
a serce zamarło jej w piersi; w tej chwili ze wszystkich sił nienawidziła
swojej przyjaciółki, choć tak naprawdę było jej niesamowicie przykro.
Traktowała Elin jak najbliższą sobie osobę, dlatego bardzo często cierpiała, że
ta nie potrafi docenić tej relacji, aczkolwiek w jej głowie powoli rodziły się
wątpliwości — Selene nie mogła mieć serca. Wypełniał ją tylko jad.
Szesnastolatka znalazła
to, po co wysłał ją ojciec. Schowała zniszczony, różowy parasol pod swoją
szkolną szatą, zatrzasnęła wieko walizki i szybko opuściła sypialnię, celowo
zapominając o zgaszeniu światła (zza jednej z kotar rozległo się gniewne
bulgotanie Millicenty Bulstrode). Na korytarzu jeszcze szturchnęła zaczepnie
Karen i rzuciła na odchodne:
— Przestań się mazać,
sieroto.
Odeszła w podskokach, a
kiedy opuściła salon Ślizgonów, wykrzywiona w rozpaczy twarz Karen odeszła w
niepamięć, bo ponownie nad jej umysłem kontrolę przejęły rozmyślania o Draconie
Malfoyu, dyrektorze Hogwartu i Lordzie Voldemorcie. Było ważne tylko to, co
rozkazał Czarny Pan, choć tak naprawdę Selene nie potrafiła wyjaśnić, co tak
naprawdę motywowało ją do wykonania tej misji. Złoto? Uznanie śmierciożerców?
Duma ojca? A może zwycięstwo nad Malfoyem? Mary nie chciała tego komentować,
aczkolwiek ona skłaniałaby się ku temu ostatniemu.
*
Gdy następnego ranka
Selene się obudziła, spostrzegła, że łóżko Karen było już puste. Dziewczynie
przez myśl nie przeszło, że Ślizgonka mogła się przejąć jej wczorajszymi rzuconymi
na wiatr słowami, ale zauważyła, że między nimi coś się zmieniło.
Unika
mnie,
pomyślała, sznurując stare glany.
Oczywiście było jej to na
rękę, bo nie musiała wysłuchiwać ciągłych narzekań przyjaciółki; denerwowało ją
to, że zamiast zrozumienia, Karen nieustannie dawała jej dobre rady. Nie była dobrą śmierciożercą, ona po prostu nosiła Mroczny Znak. Wolała siedzieć
cicho i się nie wychylać, mimo że nikt tak naprawdę nie zwracał na nią uwagi.
Dla Czarnego Pana była bezużyteczna, dlatego Elin nie potrafiła zrozumieć,
dlaczego ten obdarzył ją takimi przywilejami i postawił ją na równi z nią.
Bolała nad tą niesprawiedliwością.
Selene zerknęła na
zegarek. Było kilkanaście minut po godzinie dziewiątej. Mimo że nie znosiła piątków,
a (dzięki szlabanom) teraz także i sobót, słoneczną niedzielę przyjęła z czymś,
co można byłoby nazwać jakąś upośledzoną radością. Zjadła samotnie śniadanie
(nie mogła się dopatrzeć Karen w Wielkiej Sali), a później ruszyła w kierunku
holu. Był weekend, a aurorzy patrolowali błonia, więc drzwi wyjściowe były
otwarte; chmury pierwszy raz od kilku tygodni odsłoniły słońce, więc na trawnik
wylegli co starsi uczniowie, aby cieszyć się ostatnimi ciepłymi dniami w tym
roku. Świeże, rześkie powietrze uderzyło szesnastolatkę w twarz i wypełniły
nozdrza wonnościami znad Zakazanego Lasu. Spojrzała w niebo. Snuły się po nim
różowe i pomarańczowe obłoczki, w stalowoszarym jeziorze odbijały się ostre
promienie słońca, a na zeschłej trawie lśniły złotawo kropelki rosy; mimo to
było czuć nadchodzącą zimę. Selene przez chwilę przechadzała się po błoniach,
obserwując dyskretnie zgromadzonych pod drzewem uczniów; czuła się niepewnie,
ponieważ wszystkie trzy siedzące pod dębem osoby przyglądały jej się badawczo —
szesnastolatka podejrzewała, że najprawdopodobniej ją obgadują, bo jakiś rudy
chłopak (to musiał być Ron Weasley, chociaż Elin znajdowała się jeszcze zbyt
daleko od drzewa, żeby to stwierdzić) pochylał się nad uchem przeciętnie wyglądającej
dziewczyny i zasłaniał usta dłonią. Ślizgonka skwitowała to krótkim, ostrym
śmiechem, rozmyślając o poronionej dyskrecji Złotego Trio.
Dotarła do granicy między terenem
Hogwartu a Zakazanym Lasem i oparła się plecami o jedno z drzew, by mieć pełną
widoczność na zamek. Za sobą miała pachnące mroki puszczy, a przed sobą —
potężną kamienną budowlę, w której spędziła najcudowniejsze lata swego życia.
Mimo że w przyszłym roku zakończy edukację, wiedziała, że nie będzie tęsknić za
tym miejscem, bo była pewna swego szczęścia poza nim. Czekało na nią
podniecające, pełne adrenaliny i honoru życie, które chciała poświęcić Czarnemu
Panu.
— Też lubię takie
poranne spacerki.
Wzdrygnęła się tak
gwałtownie, że odbiła się plecami od pnia drzewa i prawie wpadła w pobliskie
krzaki. Myślała, że serce wyskoczy jej z piersi. Odwróciła się z czerwonymi
plamami malującymi się na twarzy, a towarzyszyły temu głupkowate śmiechy
Malfoya. Nienawidziła tej jego szczurzej gęby, którą ostatnio widywała w
najmniej oczekiwanych momentach; zaczęła podejrzewać, że Ślizgon ją śledził.
— Jeszcze raz mnie
tak wystraszysz, a wpakuję ci to w tyłek — wycedziła, celując różdżką w
Malfoya.
Ten otarł z policzków łzy
śmiechu i podszedł bliżej, ale nie spuszczał wzroku z końca różdżki, którą
dziewczyna trzymała wysoko i pewnie. Szarpnął lekko głową, wskazując
podbródkiem na zamek i dając jej tym samym zaproszenie na spacer. Ślizgonka
przez sekundę lustrowała go gniewnie, ale w końcu powoli opuściła różdżkę i
ruszyła bez pośpiechu łagodnym wzniesieniem, kierując się w stronę słonecznych
plam. Wsunęła przy tym dłonie głęboko do kieszeni szaty, ponieważ ręka Dracona
kołysała się niebezpiecznie blisko niej.
— I co, Parkinson się
odwaliła? — mruknęła Selene, aby jakoś rozładować to nieprzyjemne napięcie
między nimi.
— Jest na etapie
focha, ale to minie, więc byłoby miło, gdybyś jeszcze przez chwilę poudawała
moją dziewczynę. — Oczy błysnęły mu entuzjastycznie, kiedy to mówił.
Znaleźli się na tyle
blisko wielkiego dębu, że mogli bez problemu rozpoznać poszczególne twarze
siedzących pod nim uczniów; Elin miała rację, to Złota Trójca Gryfonów
postanowiła zająć najbardziej pożądane przez młodzież miejsce na błoniach i
pobyczyć się tam przez chwilę, zanim znowu zasiądą do nauki. Dziewczyna
spostrzegła, że Ron Weasley bezczelnie się jej przygląda, podczas gdy Harry
Potter ukrył się za podręcznikiem do eliksirów, ale książka nie do końca
zakryła mu twarz i teraz widać było czoło koloru dojrzałych wiśni oraz burzę
rozczochranych, kruczoczarnych włosów. Najbardziej naturalnie zachowywała się
Hermiona Granger, która po prostu miała Selene i Dracona w głębokim poważaniu.
Kartkowała Proroka Codziennego z miną
wyrażającą głębokie znudzenie i rozkoszowała się ciepłymi promieniami
przedpołudniowego słońca. Malfoy rzucił jej mocne spojrzenie, ale ta nawet na
niego nie spojrzała.
— Ogarnij, jakiego
buraka strzelił. — Elin szturchnęła swego towarzysza łokciem w żebra i wskazała
podbródkiem na Harry’ego.
Draco zachichotał, choć
Selene podejrzewała, że powodem jego rozbawienia nie był kolor twarzy Pottera,
a coś zupełnie innego i, sądząc po minie Ślizgona, złowrogiego. Odczekał, aż
oddalą się trochę od trójki Gryfonów, po czym wypalił:
— Wiesz, dlaczego się
tak czerwieni?
Aż go skręcało, żeby jej
wszystko od razu powiedzieć, ale Selene nie pałała aż takim entuzjazmem;
natychmiast zgasiła go spojrzeniem i odparła:
— Nie, ale ty z
pewnością za chwilę mnie oświecisz…
— On się w tobie
podkochuje! — wypalił.
Oczekiwał, że dziewczyna
się zdziwi, będzie wściekła… Albo chociaż obejrzy się za siebie i spojrzy z
obrzydzeniem na Wybrańca, ale nie, ona po prostu nadal wpatrywała się w Malfoya
i czekała na dalsze rewelacje. Draco nie wiedział, ale Karen już dawno robiła
jej podobne aluzje (były one o wiele subtelniejsze), więc Elin nawet nie
wzruszyła ramionami.
— A ty skąd o tym
niby wiesz? — spytała.
— Podsłuchałem, jak
Potter jąkał się o tym Wieprzlejowi…
Selene spojrzała na niego
wzrokiem bazyliszka, ale powstrzymała się od chamskich odzywek, pytając dla
odmiany zaskakująco (jak na nią) uprzejmie:
— Co? Przecież cała
szkoła wie, że ze sobą chodzimy. — Zacisnęła zęby i wydęła wargi, dając mu tym
samym do zrozumienia, że gdyby się tak nie pospieszył z ogłoszeniem światu
szczęśliwej nowiny, miałaby teraz spokój.
Przez myśl przemknęły jej
podejrzenia, jakoby Draco Malfoy specjalnie zasiał w niej ziarno niepewności
pod postacią rzekomego uczucia Pottera, które, kiełkując, odciągnęłoby jej
uwagę od tego, co jest naprawdę ważne. Mimo że oboje skutecznie unikali tematu
Dumbledore’a i Czarnego Pana, doskonale wiedzieli o swojej rywalizacji. Jednak
wiadomość o zauroczonym Harrym Selene miała od Karen, a ona nie mogła
współpracować z podstępnym Ślizgonem, bo Elin natychmiast by to odkryła. Nie,
Mary nie potrafiła kłamać. Dlatego można było powiedzieć, że Malfoy pierwszy
raz był z Selene szczery.
— Serdecznie ci
współczuję — odpowiedział głosem ociekającym kpiną i poklepał ją
pocieszycielsko po ramieniu. — Chyba już bym wolał, żeby podrywał mnie Crabbe…
Ale dziewczyna już miała w
głowie pieczołowicie ułożony plan. Mimo że była raczej plastycznie uzdolniona,
umysł miała ścisły i jasny. Żadnych zbędnych myśli, które mogłyby przeszkodzić
w wyciąganiu wniosków. Draco nawet nie pomyślał, że pomógł swojej rywalce
spłodzić doskonały plan.
Może
to nie jest najgorsze, co mogło mnie spotkać, pomyślała, uśmiechając
się do siebie figlarnie.
Odwróciła się do Malfoya
plecami i ruszyła w kierunku zamku z nową koncepcją i chęcią do życia.
Nareszcie miała jakiś punkt zaczepienia, wystarczyło jedynie uśmiechnąć się do
losu w mniej złośliwy sposób, być może jakoś zaangażować w to Karen… Obiecała
sobie, że następnym razem będzie dla niej troszkę bardziej wyrozumiała, może
wtedy przyjaciółka przestanie strzelać fochy i nareszcie przyda się do czegoś
pożytecznego.
— Hej, a ty gdzie! —
zawołał za nią Malfoy, ale Ślizgonka już zniknęła w sali wejściowej.
Elin przypuszczała, że
będzie musiała włożyć sporo wysiłku, aby zacząć wcielać w życie swój plan, ale
on w jakiś magiczny sposób zaczął realizować się sam. Ledwo dziewczyna wpadła
do zamku, obok Malfoya przemknął jakiś ciemny kształt, który okazał się jakimś
wysokim, ciemnowłosym chłopcem. Draco uśmiechnął się z politowaniem, bo
rozpoznał w nim Harry’ego Pottera. Bardzo zdenerwowanego Harry’ego Pottera.
Zatrzymał się gwałtownie
przed zmierzającą w kierunku Wielkiej Sali Selene. Dziewczyna oczywiście
usłyszała głośny tupot jego adidasów, więc szybko się odwróciła i uniosła
wysoko brwi. Przekrzywiła nieco głowę, oczekując na jego pierwszy ruch; dałaby
sobie uciąć głowę, że Gryfon słyszał jej rozmowę z Malfoyem. Musiał też widzieć
jej uśmiech, kiedy myślała o swoim nowym planie, ale mylnie go zinterpretował,
jednak wszystko poukładało się tak, aby zadziałać na chłopca jak zastrzyk
najczystszej odwagi. Szesnastolatka zmusiła swoje skostniałe mięśnie w
policzkach, aby jej uśmiech wyglądał na zachęcający, lecz w rzeczywistości
efekt był marny, ale Harry najwyraźniej tego nie zauważył. Mimo że na zewnątrz
było raczej chłodno, a on sam raczej nie zmęczył się biegiem, był cały spocony,
a twarz pokryły mu niesymetrycznie rozmieszczone różowawe plamy. Splótł też
razem wilgotne dłonie, aby zamaskować ich drżenie.
— Cześć — wydukał,
unikając jej wzroku.
I
pomyśleć, że w zeszłym roku chodził z taką laską jak Cho Chang,
przeszło jej przez myśl, kiedy z satysfakcją obserwowała pocącego się i
dyszącego Gryfona.
— No cześć.
Starała się zabrzmieć
uprzejmie i (ku zaskoczeniu nie tylko Selene, ale i samego Harry’ego) nawet jej
to wyszło. Teraz nareszcie mogła szczerze się uśmiechnąć. Choć bardzo często
nabijała się z Hermiony Granger i jej przyjaciół, zdała sobie sprawę, że nigdy
tak naprawdę nie rozmawiała z Potterem; przecież nie mogła do tego zaliczyć
złośliwych komentarzy i przykrych docinków, które musiały (dopiero w tej chwili
to pojęła) w pewnym sensie sprawić mu przykrość. Ta świadomość zalała jej
żołądek jak słodki, rozkosznie ciepły eliksir.
— Mogę ci w czymś
pomóc? — dodała, a jej głos wydał jej się całkiem obcy.
Gdyby siebie nie znała,
pomyślałaby, że właśnie usłyszała jedną z tych idiotek, jakich pełno było przy
stole Gryfonów, a którym dowodziła wiecznie rozchichotana i umalowana Lavender
Brown; wiecznie podkręcała sobie różdżką loki, odkurzała szatę z paprochów
(jakby kocie kłaki były zesłane przez szatana, aby kalać każdą dziewczęcą szatę
szkolną), i… I była idealną uczennicą, którą Selene mogłaby naśladować. Wiedziała,
że ze swoim sprytem i podpatrzonym u hogwarckiej idiotki urokiem zdoła zrealizować swój plan w stu procentach. Nie
potrzebowała urody.
— Przed chwilą
słyszałem… I widziałem… ja… W-w przyszłą sobotę jest Hogsmeade… — mruknął. —
Może…?
Jego wypowiedź była
zadziwiająco płynna, tak samo, jak zadziwiający był jeszcze szerszy uśmiech na
twarzy Selene. Od dawna podziwiała swój zdumiewająco trafny instynkt, ale
dzisiaj przeszła już samą siebie.
— Oczywiście, Potter —
odpowiedziała cicho, starając się zabrzmieć dziewczęco i delikatnie. — To
jesteśmy umówieni.
Odwróciła się i odeszła w
stronę lochów, zapominając, że wcześniej kierowała się do Wielkiej Sali z
nadzieją, że znajdzie tam Karen. Ale przyjaciółka już jej nie była potrzebna,
gdyż Selene dostała już to, czego chciała. Teraz chciała jedynie pochwalić się
jej swoją pierwszą fałszywą randką w życiu. Nie zdawała sobie jeszcze z tego
sprawy, że teraz nareszcie będzie potrzebowała pomocy Mary, która miała duże
powodzenie w Hogwarcie i bardzo często bywała na randkach.
~*~
Wiem, wiem, długo nie
pisałam, prawie miesiąc się skończył, a ja dopiero jedną notkę od ostatniej
napisałam. Przymierzałam się już od dawna, żeby to napisać, ale jakoś nie
miałam wiecznie czasu. Obiecywałam, że będzie jedna na tydzień, i co? Dobrze,
mówcie sobie, jaka ta Frozenka jest niedobra… xD A dedykacja dla Ms. Riddle :* Za to, że prowadzi tak
świetnego bloga i nie spóźnia się z notkami, tak jak ja. xD