Selene przez chwilę się wahała,
ale spojrzała przelotnie na zawistnie wykrzywioną twarz Pansy Parkinson i…
podjęła decyzję. Nigdy nie zmarnowała okazji, aby dopiec tej dziewczynie, więc
dlaczego teraz miałaby odpuścić?
Zawsze
mogę mu powiedzieć, żeby się pierdolił, pomyślał, kiwając głową.
Wstała z fotela i poszła
za Malfoyem, który opuścił dormitorium Ślizgonów i skierował się w głąb lochów.
Dziewczyna poczuła drażniący trzewia strach. Jej umysł zalała fala obrazów i
niespokojnych myśli, podczas gdy Draco prowadził ją wytrwale w wilgotne mroki korytarza,
przyświecając sobie różdżką. Ich cienie skakały po ścianach dobrą minutę,
dopóki chłopak nie zatrzymał się raptownie, a Selene zagapiła się i wpadła
prosto w jego plecy. Oboje bardzo się zmieszali, a czarownica odskoczyła od
znienawidzonego Ślizgona, krzywiąc się tak, jakby weszła w wyjątkowo wielką
psią kupę. Z ulgą zauważyła, że na horyzoncie po lewej stronie majaczą drzwi,
za którymi znajdował się gabinet profesora Snape’a.
— Gadaj, Malfoy, co
ci się roi w tym pustym łbie, bo nie mam całego dnia — ponagliła go, przebierając
niecierpliwie nogami. — Ale się nie nastawiaj, że zrobię dla ciebie coś z
dobroci serca…
— Chętnie się
potarguję — zadrwił Malfoy; tym razem Selene była pewna, że do niej mrugnął.
Oparła się plecami o
ścianę i skrzyżowała ręce na piersiach. Ostatni raz rozmawiali ze sobą jeszcze
w pociągu, więc dziewczyna nareszcie miała okazję, żeby się z niego
ponaśmiewać. A głowę miała pełną ripost i złośliwych żartów, które z pewnością
ugodzą Dracona w to jego czułe, przerośnięte ego.
— Czasem się zastanawiam
— wycedziła przez zaciśnięte zęby — co ta Parkinson w tobie widzi, Malfoy. Nie
mam pojęcia, jak ty ze sobą wytrzymujesz… Gdybym była tobą, rzuciłabym się pod
pociąg.
Cień Ślizgona zadrżał
niespokojnie, podczas gdy on sam wsunął wolną rękę do kieszeni. Choć ostatnimi
czasy nie miał zbyt wielu powodów do radości, zazdrość, którą wręcz ociekały
słowa dziewczyny, sprawiała mu przyjemność, odciągając na chwilę uwagę od
natrętnych myśli. Delektował się przez chwilę widokiem tej zniekształconej
gniewem twarzy, która w gęstym mroku i chłodnym, ukośnym świetle różdżki była
jeszcze brzydsza niż w rzeczywistości. Selene naprawdę przypominała profesora
Snape’a, miała takie same cienkie, czarne włosy, szerokie brwi, ten sam
zakrzywiony nos… Miała nawet identyczny podbródek, dlatego Draco nie miał
pojęcia, dlaczego do tej pory nikt się nie zorientował, jaka jest prawda.
Uczniowie to pół biedy, ale Dumbledore… Nie było innego wyjścia, Dumbledore
musiał wiedzieć.
— Czyli jednak o mnie
myślisz? — zapytał, uśmiechając się figlarnie. — To zabawne, że wspominasz
akurat o Parkinson…
Selene nic na to nie
odpowiedziała, tylko przechyliła głowę na bok, a jej stopa zaczęła nerwowo
podrygiwać. Nie miała najmniejszej ochoty na te pseudo-flirty z Draconem
Malfoyem, który najwyraźniej doskonale się bawił zaistniałą sytuacją. Ale w tej
chwili jedyne, co mogła zrobić, to albo czekać, aż Ślizgon w końcu zdoła się
wysłowić, albo po prostu wrócić do dormitorium i wyrzucić z pamięci tę jałową
dyskusję.
— Zawsze byłaś dla
mnie kimś ważnym — zaczął, ale Selene nie dała mu dokończyć, bo parsknęła
cichym, ale bardzo jednoznacznie złośliwym śmiechem.
Natychmiast wszystko
zrozumiała, nie musiała więc słuchać dalszej paplaniny Dracona, który wyraźnie
się zmieszał. Żałowała, że dopiero teraz się domyśliła, jakie to niecne plany
chodzą mu po głowie. Przygryzła dolną wargę.
— W dziwny sposób to
okazujesz — zadrwiła. — Myślisz, że jestem głupia? Jeśli chodzi ci o jakiś
zakład albo coś… Zapomnij.
Odwróciła się na pięcie,
zirytowana, że straciła tyle czasu tylko na to, żeby stać się ofiarą głupich
żartów Malfoya, który (choć nie udało mu się przekonać ją do jakiejś głupoty) i
tak będzie sobie drwił z koleżkami, że mimo wszystko poszła z nim do lochów,
jakby Draco faktycznie miał do niej jakąś sprawę. Oczekiwała na koniec jakiegoś
żałosnego, sprośnego żartu, ale nie, zimne światło zatańczyło na mrocznych
ścianach, a chłopak chwycił ją za ramię i przyciągnął do siebie, zaciskając
boleśnie palce na jej kończynie. Selene cofnęła głowę tak daleko, aby uniknąć z
nim zbyt bliskiego kontaktu. Nie mogła patrzeć w te błyszczące, szare ślepia,
które świdrowały ją trochę zbyt przenikliwie, niż by tego chciała. Zamrugała
szybko, marszcząc czoło, podczas gdy Malfoy wyszeptał:
— Nie tak szybko. Tu
nie chodzi o żaden zakład, rozumiesz? Naprawdę aż tak źle o mnie myślisz?
Selene roześmiała się kpiąco
i uwolniła się z jego natarczywego uścisku.
— Zabieraj te łapy…
Tak, właśnie tak źle o tobie myślę.
Malfoy westchnął ciężko, a
jego lśniące entuzjastycznie oczy przygasły, uśmiech spełzł z twarzy, a włosy
jakby nieco oklapły. Zrobił minę zbitego psa, ale Selene natychmiast zauważyła,
że to jego kolejne oszustwo, którym usiłował coś dla siebie ugrać. Nie dała się
wciągnąć w tę zabawę. Malfoy rzekł:
— Chciałbym, żeby
Parkinson dała mi w końcu spokój, bo mam dużo roboty… A ty mogłabyś mi pomóc. Jesteś
silna, dobrze czarujesz… Pansy by się ciebie bała, no wiesz… Nie chciałaby z
tobą rywalizować…
Doskonale wiedział, jak ją
podejść. Niby przypadkowe pochlebstwo, do tego umniejszenie znaczenia
dziewczyny, której nie znosiła, a wszystko to zwieńczone smutną minką. Draco
Malfoy był świetnym aktorem, jeśli tylko zwęszył zysk. Miał także dar
przekonywania i to było właściwie jego jedyne uzdolnienie, którym świetnie
maskował przeciętny talent do czarowania. Jednak nie docenił swojej rywalki.
Selene była niesamowicie zawzięta, do tego nie miała najmniejszej ochoty na
pomaganie temu wścibskiemu, irytującemu Ślizgonowi, choćby to miało pogrążyć Pansy
Parkinson. W tej chwili wspomogłaby nawet Harry’ego Pottera, gdyby to miało
jakoś zaszkodzić Malfoyowi. Ukradł jej uznanie Czarnego Pana, a tego nie
wybaczyłaby nawet najlepszej przyjaciółce.
Spojrzała na niego
podejrzliwie, mrużąc lekko oczy.
— Nie masz niczego,
co mogłoby mnie zainteresować — stwierdziła. — Skoro potrzebujesz pierwszej
naiwnej, to możesz zaproponować jakiś układ na przykład… Granger? Jestem pewna,
że okazałaby serce nawet takiemu śmierdzącemu szczurowi jak ty…
Żartobliwa uwaga Selene
wywołała silną reakcję Malfoya.
— Miałbym prosić szlamę o pomoc? — zdziwił się, a jego
oczy zrobiły się okrągłe jak monety. — Zwariowałaś, dziewczyno? Ja mówię
całkiem poważnie. Po-waż-nie. Gdybyś przez kilka tygodni „poudawała” moją
dziewczynę, Parkinson dałaby sobie spokój, znalazłaby kogoś, kto ukoiłby jej
złamane serduszko… Mam już nawet jednego kandydata. Zabini nie pogardzi żadną w
miarę ładną laską, już mi obiecał, że się nią zajmie… No, Selene. Zrobię, co
będziesz chciała.
Uśmiechnął się zachęcająco
i mrugnął do niej łobuzersko. To już był trzeci raz. Wiedział, że powoli, ale
skutecznie dociera do celu. Elin stopniowo się łamała. Z jednej strony aż
skręcało ją z wściekłości, kiedy myślała o tym, że będzie musiała przyznawać
się publicznie do człowieka, którego jawnie nie znosiła, ale z drugiej była to
jedyna nadarzająca się okazja, aby zapoznać się bliżej z tymi słynnymi,
sekretnymi planami Czarnego Pana oraz podstępnie wyłudzić jakieś informacje od
samego Dracona… Tak. Właśnie tego mogła od niego zażądać. Propozycja była
kusząca, ale musiałaby sporo poświęcić. Jednak… Czy nie na tym właśnie polegała
praca dla Lorda Voldemorta? Każdy śmierciożerca wielokrotnie musiał poświęcić
dla niego nie tylko swoje dobre imię, ale także i życie. Postanowiła
potraktować to jako ćwiczenie przed prawdziwą służbą u swego umiłowanego pana.
Przygryzła wargi, jeszcze
raz zmarszczyła brwi, po czym odpowiedziała:
— Dobrze. Będę w
stanie przez jakiś czas udawać, że się z tobą spotykam. Mam nadzieję, że szybko
załatwisz sprawę z Parkinson, bo nie zamierzam się w tym „związku” męczyć przez
wieki.
Malfoy klasnął w dłonie, a
jego twarz rozświetlił szczery, radosny uśmiech.
— Doskonale! —
zawołał i porwał Selene w ramiona. — Chodź tu, moja dziewczyno!
Chwycił mocno jej twarz i
obdarzył namiętnym, długim pocałunkiem. Ślizgonka była tak zaskoczona, że
zamarła na chwilę z szeroko otwartymi oczami i naprężonym niczym struna ciałem.
Dopiero kilka sekund później zdała sobie sprawę z tego, co się w tej chwili
działo. Poczuła, jak zawartość żołądka podchodzi jej do gardła. Odepchnęła od
siebie Dracona i, zanim ten zdołał odpowiednio zareagować, wymierzyła mu
siarczysty policzek, którego odgłos poniósł się echem po całym długim, mrocznym
korytarzu. Nie mogła powstrzymać grymasu obrzydzenia, który wykrzywił jej
twarz. Miała ochotę wyrwać sobie usta i cisnąć je w ogień. Malfoy natomiast odskoczył,
trzymając się za prawą połowę pulsującej, czerwonej twarzy. Jego oczy
błyszczały gniewnie, ale w głosie, którym przemówił, można było usłyszeć
rozbawienie:
— Za co?
Selene uśmiechnęła się
drwiąco, choć wciąż była roztrzęsiona.
— Nie wyobrażaj sobie
zbyt wiele. Jesteśmy sami, więc nie musimy odstawiać tej szopki. Poza tym już
ci powiedziałam, że nie zrobię tego za darmo. Musisz dać mi coś w zamian.
Ślizgon również się
uśmiechnął. Nie miał pojęcia, czego Selene mogła od niego chcieć; podejrzewał,
że będzie to jakaś nic nieznacząca pierdoła, która może być istotna jedynie dla
dziewczyny, dlatego jej słowa zmroziły mu krew w żyłach:
— Chcę wiedzieć, co
musisz dla NIEGO zrobić.
Wbiła wzrok w Malfoya,
oczekując, aż ten zacznie się wykręcać, jąkać się i szukać wymówek. Doskonale
wiedziała, że prędzej zacząłby się umawiać z Pansy Parkinson, niż wyznałby jej
prawdę.
Ale nie miała racji…
— Okej… Zrobię
wszystko, tylko nie to — powiedział, ale w głowie szybko ułożył kompromis. —
Ale… Nie, poczekaj, mam lepszy pomysł… Będziemy ze sobą chodzić, a jeśli
Parkinson się odwali, to… to ci powiem.
Przysiągł w duchu, że
nigdy jej nie powie, co zlecił mu Lord Voldemort, ale nie obawiał się, że
Selene odkryje jego zamiary. Od jakiegoś czasu ćwiczył oklumencję, więc jego
umysł był zamknięty, lecz na próżno się obawiał. Elin uwierzyła w jego słowa i
nawet jej do głowy nie przyszło, aby spróbować wedrzeć się do jego umysłu.
Odeszła w przekonaniu, że to ona ubiła świetny interes.
— Zgoda. W takim
razie… Bywaj.
Odwróciła się na pięcie i
pozostawiła Malfoya samego niedaleko królestwa Severusa Snape’a, który mógłby
usłyszeć ich rozmowę, gdyby nie to, że był w jakimś innym gabinecie.
*
— Słyszałem o
incydencie z Harrym…
Albus Dumbledore stał przy
złotej żerdzi, na której siedział wspaniały feniks i przekrzywiał główkę, z
przyjemnością przymykając paciorkowate oczka; dyrektor gładził długim, chudym
palcem złote pióra na długiej szyi ptaka, podczas gdy druga ręka — czarna i
pokurczona — zwisała wzdłuż boku.
W pięknym, okrągłym
gabinecie poza nim i odzianym w czerń nauczycielem nie było nikogo, nie licząc
feniksa i śpiących w złotych i drewnianych ramach portretów dawnych dyrektorów
Hogwartu. Za oknem już dawno panował gęsty mrok, a o szybę w wąskim,
strzelistym oknie bębnił wczesnojesienny deszcz. W pomieszczeniu natomiast było
jasno i przyjemnie; skrzaty domowe wypełniły kominek wysuszonymi bierwionami,
które teraz płonęły i trzaskały cicho, wypełniając komnatę rozkosznym zapachem
palącego się drewna i miłym ciepłem. Dumbledore lubił stać tyłem do ogniska i
grzać sobie plecy, które — jak sam twierdził — coraz częściej go bolały. Teraz
jednak zachowywał się nieco poważniej, aby nie drażnić gościa, który (po
wspomnianym zajściu na lekcji z Gryfonami) nie był w najlepszym humorze.
— Jego bezczelność z
roku na rok wzrasta i zdaje się przewyższać wielkość jego ego. — Severus Snape
był wściekły.
Kiedy tylko doszły go
wieści o powrocie dyrektora, natychmiast udał się do jego gabinetu, aby
poskarżyć się na zachowanie swego znienawidzonego ucznia. Najchętniej zadusiłby
go gołymi rękami tak, jak radziła mu to Bellatriks; czasami żałował, że przez
ostatnie pięć lat nie postąpił zgodnie z jej słowami. Jednak Albus Dumbledore
zdawał się bagatelizować słowa Mistrza Eliksirów, bo nadal ze skupieniem
głaskał feniksa, wpatrując się ukradkiem w Snape’a swymi migoczącymi oczami.
— Jest młody, butny…
Jak każdy nastolatek w jego wieku, Severusie — rzekł łagodnie. — Nie pamiętasz,
jaki ty byłeś, kiedy miałeś szesnaście lat?
Nauczyciel odwrócił głowę,
a jego czarne oczy błysnęły złowrogo, natomiast ziemista twarz wykrzywiła się w
ohydnym grymasie. Ogarnęła go zimna furia, której nie potrafił powstrzymać.
— Pamiętam też, jaki
był jego ojciec — wycedził przez pobielałe wargi. — Dlatego nie wyrażam zgody
na anulowanie szlabanu. Potter musi zapłacić za swoją bezczelność.
Dumbledore nie był
zaskoczony reakcją swojego ulubionego profesora. Wiedział, że Severus Snape nie
znosił Harry’ego, który notabene tym razem naprawdę go sprowokował, jednak jak
zwykle puścił mimo uszu skargę nauczyciela, doprowadzając go tym samym do
jeszcze gorętszej wściekłości. Ale Dumbledore ani trochę się tym nie przejął;
doskonale wiedział, jak z nim rozmawiać, jak go podejść, no i jak przekonać,
aby zmienił zdanie.
— Severusie, gdybyś
spróbował w nim dostrzec Harry’ego, nie Jamesa… — zaczął, ale oczy czarodzieja
wciąż ciskały gromy, więc zmienił taktykę: — Miałbym dla ciebie propozycję.
Harry przyjdzie w sobotę do mojego gabinetu, a szlaban u ciebie odrobi w
przyszłym tygodniu. Severusie, nie daj się prosić.
Dyrektor splótł na piersi
długie palce (czarna dłoń miała z tym pewien problem) i zajrzał w lodowate oczy
Snape’a z taką serdecznością, że jego twarz drgnęła, rozluźniła się, a szerokie
brwi powoli się rozdzieliły, rozprasowując zmarszczone czoło. Nie odpowiedział
mu, ale skinął sztywno głową; obiecał sobie w duchu, że Potter zapamięta sobie
do końca życia ten odrabiany szlaban.
Dumbledore bardzo się
ucieszył. Uznał ten temat za zakończony, bo rzekł:
— Znakomicie! Masz
złote serce, Severusie. A teraz opowiadaj, co tam u ciebie. Jak tam pierwsze
dni nowego semestru? Słyszałem, że Selene znakomicie sobie radzi na eliksirach,
Horacy bardzo ją chwalił…
Oczy Snape’a zamigotały.
~*~
Odcinek może krótki, ale
musiałam coś napisać. Zapewne spodziewaliście się takiej propozycji, ale już
dawno tak zaplanowałam. Jak na razie nie jest to prawdziwa miłość, Draco i
Selene tylko grają, by inne dziewczyny dały Malfoyowi chwilę wytchnienia, ale
cel Dracona jest inny. Nie mógłby przecież zrezygnować z tych wszystkich trollic,
prawda? Następny news postaram się dodać jeszcze przed piątkiem, ale nic nie
obiecuję. xD