30 września 2008

5. Propozycja Malfoya

Selene przez chwilę się wahała, ale spojrzała przelotnie na zawistnie wykrzywioną twarz Pansy Parkinson i… podjęła decyzję. Nigdy nie zmarnowała okazji, aby dopiec tej dziewczynie, więc dlaczego teraz miałaby odpuścić?
Zawsze mogę mu powiedzieć, żeby się pierdolił, pomyślał, kiwając głową.
Wstała z fotela i poszła za Malfoyem, który opuścił dormitorium Ślizgonów i skierował się w głąb lochów. Dziewczyna poczuła drażniący trzewia strach. Jej umysł zalała fala obrazów i niespokojnych myśli, podczas gdy Draco prowadził ją wytrwale w wilgotne mroki korytarza, przyświecając sobie różdżką. Ich cienie skakały po ścianach dobrą minutę, dopóki chłopak nie zatrzymał się raptownie, a Selene zagapiła się i wpadła prosto w jego plecy. Oboje bardzo się zmieszali, a czarownica odskoczyła od znienawidzonego Ślizgona, krzywiąc się tak, jakby weszła w wyjątkowo wielką psią kupę. Z ulgą zauważyła, że na horyzoncie po lewej stronie majaczą drzwi, za którymi znajdował się gabinet profesora Snape’a.
— Gadaj, Malfoy, co ci się roi w tym pustym łbie, bo nie mam całego dnia — ponagliła go, przebierając niecierpliwie nogami. — Ale się nie nastawiaj, że zrobię dla ciebie coś z dobroci serca…  
— Chętnie się potarguję — zadrwił Malfoy; tym razem Selene była pewna, że do niej mrugnął.
Oparła się plecami o ścianę i skrzyżowała ręce na piersiach. Ostatni raz rozmawiali ze sobą jeszcze w pociągu, więc dziewczyna nareszcie miała okazję, żeby się z niego ponaśmiewać. A głowę miała pełną ripost i złośliwych żartów, które z pewnością ugodzą Dracona w to jego czułe, przerośnięte ego.
— Czasem się zastanawiam — wycedziła przez zaciśnięte zęby — co ta Parkinson w tobie widzi, Malfoy. Nie mam pojęcia, jak ty ze sobą wytrzymujesz… Gdybym była tobą, rzuciłabym się pod pociąg.
Cień Ślizgona zadrżał niespokojnie, podczas gdy on sam wsunął wolną rękę do kieszeni. Choć ostatnimi czasy nie miał zbyt wielu powodów do radości, zazdrość, którą wręcz ociekały słowa dziewczyny, sprawiała mu przyjemność, odciągając na chwilę uwagę od natrętnych myśli. Delektował się przez chwilę widokiem tej zniekształconej gniewem twarzy, która w gęstym mroku i chłodnym, ukośnym świetle różdżki była jeszcze brzydsza niż w rzeczywistości. Selene naprawdę przypominała profesora Snape’a, miała takie same cienkie, czarne włosy, szerokie brwi, ten sam zakrzywiony nos… Miała nawet identyczny podbródek, dlatego Draco nie miał pojęcia, dlaczego do tej pory nikt się nie zorientował, jaka jest prawda. Uczniowie to pół biedy, ale Dumbledore… Nie było innego wyjścia, Dumbledore musiał wiedzieć.
— Czyli jednak o mnie myślisz? — zapytał, uśmiechając się figlarnie. — To zabawne, że wspominasz akurat o Parkinson…
Selene nic na to nie odpowiedziała, tylko przechyliła głowę na bok, a jej stopa zaczęła nerwowo podrygiwać. Nie miała najmniejszej ochoty na te pseudo-flirty z Draconem Malfoyem, który najwyraźniej doskonale się bawił zaistniałą sytuacją. Ale w tej chwili jedyne, co mogła zrobić, to albo czekać, aż Ślizgon w końcu zdoła się wysłowić, albo po prostu wrócić do dormitorium i wyrzucić z pamięci tę jałową dyskusję.
— Zawsze byłaś dla mnie kimś ważnym — zaczął, ale Selene nie dała mu dokończyć, bo parsknęła cichym, ale bardzo jednoznacznie złośliwym śmiechem.
Natychmiast wszystko zrozumiała, nie musiała więc słuchać dalszej paplaniny Dracona, który wyraźnie się zmieszał. Żałowała, że dopiero teraz się domyśliła, jakie to niecne plany chodzą mu po głowie. Przygryzła dolną wargę.
— W dziwny sposób to okazujesz — zadrwiła. — Myślisz, że jestem głupia? Jeśli chodzi ci o jakiś zakład albo coś… Zapomnij.
Odwróciła się na pięcie, zirytowana, że straciła tyle czasu tylko na to, żeby stać się ofiarą głupich żartów Malfoya, który (choć nie udało mu się przekonać ją do jakiejś głupoty) i tak będzie sobie drwił z koleżkami, że mimo wszystko poszła z nim do lochów, jakby Draco faktycznie miał do niej jakąś sprawę. Oczekiwała na koniec jakiegoś żałosnego, sprośnego żartu, ale nie, zimne światło zatańczyło na mrocznych ścianach, a chłopak chwycił ją za ramię i przyciągnął do siebie, zaciskając boleśnie palce na jej kończynie. Selene cofnęła głowę tak daleko, aby uniknąć z nim zbyt bliskiego kontaktu. Nie mogła patrzeć w te błyszczące, szare ślepia, które świdrowały ją trochę zbyt przenikliwie, niż by tego chciała. Zamrugała szybko, marszcząc czoło, podczas gdy Malfoy wyszeptał:
— Nie tak szybko. Tu nie chodzi o żaden zakład, rozumiesz? Naprawdę aż tak źle o mnie myślisz?
Selene roześmiała się kpiąco i uwolniła się z jego natarczywego uścisku.
— Zabieraj te łapy… Tak, właśnie tak źle o tobie myślę.
Malfoy westchnął ciężko, a jego lśniące entuzjastycznie oczy przygasły, uśmiech spełzł z twarzy, a włosy jakby nieco oklapły. Zrobił minę zbitego psa, ale Selene natychmiast zauważyła, że to jego kolejne oszustwo, którym usiłował coś dla siebie ugrać. Nie dała się wciągnąć w tę zabawę. Malfoy rzekł:
— Chciałbym, żeby Parkinson dała mi w końcu spokój, bo mam dużo roboty… A ty mogłabyś mi pomóc. Jesteś silna, dobrze czarujesz… Pansy by się ciebie bała, no wiesz… Nie chciałaby z tobą rywalizować…
Doskonale wiedział, jak ją podejść. Niby przypadkowe pochlebstwo, do tego umniejszenie znaczenia dziewczyny, której nie znosiła, a wszystko to zwieńczone smutną minką. Draco Malfoy był świetnym aktorem, jeśli tylko zwęszył zysk. Miał także dar przekonywania i to było właściwie jego jedyne uzdolnienie, którym świetnie maskował przeciętny talent do czarowania. Jednak nie docenił swojej rywalki. Selene była niesamowicie zawzięta, do tego nie miała najmniejszej ochoty na pomaganie temu wścibskiemu, irytującemu Ślizgonowi, choćby to miało pogrążyć Pansy Parkinson. W tej chwili wspomogłaby nawet Harry’ego Pottera, gdyby to miało jakoś zaszkodzić Malfoyowi. Ukradł jej uznanie Czarnego Pana, a tego nie wybaczyłaby nawet najlepszej przyjaciółce.
Spojrzała na niego podejrzliwie, mrużąc lekko oczy.
— Nie masz niczego, co mogłoby mnie zainteresować — stwierdziła. — Skoro potrzebujesz pierwszej naiwnej, to możesz zaproponować jakiś układ na przykład… Granger? Jestem pewna, że okazałaby serce nawet takiemu śmierdzącemu szczurowi jak ty…  
Żartobliwa uwaga Selene wywołała silną reakcję Malfoya.
— Miałbym prosić szlamę o pomoc? — zdziwił się, a jego oczy zrobiły się okrągłe jak monety. — Zwariowałaś, dziewczyno? Ja mówię całkiem poważnie. Po-waż-nie. Gdybyś przez kilka tygodni „poudawała” moją dziewczynę, Parkinson dałaby sobie spokój, znalazłaby kogoś, kto ukoiłby jej złamane serduszko… Mam już nawet jednego kandydata. Zabini nie pogardzi żadną w miarę ładną laską, już mi obiecał, że się nią zajmie… No, Selene. Zrobię, co będziesz chciała.
Uśmiechnął się zachęcająco i mrugnął do niej łobuzersko. To już był trzeci raz. Wiedział, że powoli, ale skutecznie dociera do celu. Elin stopniowo się łamała. Z jednej strony aż skręcało ją z wściekłości, kiedy myślała o tym, że będzie musiała przyznawać się publicznie do człowieka, którego jawnie nie znosiła, ale z drugiej była to jedyna nadarzająca się okazja, aby zapoznać się bliżej z tymi słynnymi, sekretnymi planami Czarnego Pana oraz podstępnie wyłudzić jakieś informacje od samego Dracona… Tak. Właśnie tego mogła od niego zażądać. Propozycja była kusząca, ale musiałaby sporo poświęcić. Jednak… Czy nie na tym właśnie polegała praca dla Lorda Voldemorta? Każdy śmierciożerca wielokrotnie musiał poświęcić dla niego nie tylko swoje dobre imię, ale także i życie. Postanowiła potraktować to jako ćwiczenie przed prawdziwą służbą u swego umiłowanego pana.
Przygryzła wargi, jeszcze raz zmarszczyła brwi, po czym odpowiedziała:
— Dobrze. Będę w stanie przez jakiś czas udawać, że się z tobą spotykam. Mam nadzieję, że szybko załatwisz sprawę z Parkinson, bo nie zamierzam się w tym „związku” męczyć przez wieki.
Malfoy klasnął w dłonie, a jego twarz rozświetlił szczery, radosny uśmiech.
— Doskonale! — zawołał i porwał Selene w ramiona. — Chodź tu, moja dziewczyno!
Chwycił mocno jej twarz i obdarzył namiętnym, długim pocałunkiem. Ślizgonka była tak zaskoczona, że zamarła na chwilę z szeroko otwartymi oczami i naprężonym niczym struna ciałem. Dopiero kilka sekund później zdała sobie sprawę z tego, co się w tej chwili działo. Poczuła, jak zawartość żołądka podchodzi jej do gardła. Odepchnęła od siebie Dracona i, zanim ten zdołał odpowiednio zareagować, wymierzyła mu siarczysty policzek, którego odgłos poniósł się echem po całym długim, mrocznym korytarzu. Nie mogła powstrzymać grymasu obrzydzenia, który wykrzywił jej twarz. Miała ochotę wyrwać sobie usta i cisnąć je w ogień. Malfoy natomiast odskoczył, trzymając się za prawą połowę pulsującej, czerwonej twarzy. Jego oczy błyszczały gniewnie, ale w głosie, którym przemówił, można było usłyszeć rozbawienie:
— Za co?
Selene uśmiechnęła się drwiąco, choć wciąż była roztrzęsiona.
— Nie wyobrażaj sobie zbyt wiele. Jesteśmy sami, więc nie musimy odstawiać tej szopki. Poza tym już ci powiedziałam, że nie zrobię tego za darmo. Musisz dać mi coś w zamian.
Ślizgon również się uśmiechnął. Nie miał pojęcia, czego Selene mogła od niego chcieć; podejrzewał, że będzie to jakaś nic nieznacząca pierdoła, która może być istotna jedynie dla dziewczyny, dlatego jej słowa zmroziły mu krew w żyłach:
— Chcę wiedzieć, co musisz dla NIEGO zrobić.
Wbiła wzrok w Malfoya, oczekując, aż ten zacznie się wykręcać, jąkać się i szukać wymówek. Doskonale wiedziała, że prędzej zacząłby się umawiać z Pansy Parkinson, niż wyznałby jej prawdę.
Ale nie miała racji…
— Okej… Zrobię wszystko, tylko nie to — powiedział, ale w głowie szybko ułożył kompromis. — Ale… Nie, poczekaj, mam lepszy pomysł… Będziemy ze sobą chodzić, a jeśli Parkinson się odwali, to… to ci powiem.
Przysiągł w duchu, że nigdy jej nie powie, co zlecił mu Lord Voldemort, ale nie obawiał się, że Selene odkryje jego zamiary. Od jakiegoś czasu ćwiczył oklumencję, więc jego umysł był zamknięty, lecz na próżno się obawiał. Elin uwierzyła w jego słowa i nawet jej do głowy nie przyszło, aby spróbować wedrzeć się do jego umysłu. Odeszła w przekonaniu, że to ona ubiła świetny interes.
— Zgoda. W takim razie… Bywaj.
Odwróciła się na pięcie i pozostawiła Malfoya samego niedaleko królestwa Severusa Snape’a, który mógłby usłyszeć ich rozmowę, gdyby nie to, że był w jakimś innym gabinecie.

*

— Słyszałem o incydencie z Harrym…
Albus Dumbledore stał przy złotej żerdzi, na której siedział wspaniały feniks i przekrzywiał główkę, z przyjemnością przymykając paciorkowate oczka; dyrektor gładził długim, chudym palcem złote pióra na długiej szyi ptaka, podczas gdy druga ręka — czarna i pokurczona — zwisała wzdłuż boku.
W pięknym, okrągłym gabinecie poza nim i odzianym w czerń nauczycielem nie było nikogo, nie licząc feniksa i śpiących w złotych i drewnianych ramach portretów dawnych dyrektorów Hogwartu. Za oknem już dawno panował gęsty mrok, a o szybę w wąskim, strzelistym oknie bębnił wczesnojesienny deszcz. W pomieszczeniu natomiast było jasno i przyjemnie; skrzaty domowe wypełniły kominek wysuszonymi bierwionami, które teraz płonęły i trzaskały cicho, wypełniając komnatę rozkosznym zapachem palącego się drewna i miłym ciepłem. Dumbledore lubił stać tyłem do ogniska i grzać sobie plecy, które — jak sam twierdził — coraz częściej go bolały. Teraz jednak zachowywał się nieco poważniej, aby nie drażnić gościa, który (po wspomnianym zajściu na lekcji z Gryfonami) nie był w najlepszym humorze.
— Jego bezczelność z roku na rok wzrasta i zdaje się przewyższać wielkość jego ego. — Severus Snape był wściekły.
Kiedy tylko doszły go wieści o powrocie dyrektora, natychmiast udał się do jego gabinetu, aby poskarżyć się na zachowanie swego znienawidzonego ucznia. Najchętniej zadusiłby go gołymi rękami tak, jak radziła mu to Bellatriks; czasami żałował, że przez ostatnie pięć lat nie postąpił zgodnie z jej słowami. Jednak Albus Dumbledore zdawał się bagatelizować słowa Mistrza Eliksirów, bo nadal ze skupieniem głaskał feniksa, wpatrując się ukradkiem w Snape’a swymi migoczącymi oczami.
— Jest młody, butny… Jak każdy nastolatek w jego wieku, Severusie — rzekł łagodnie. — Nie pamiętasz, jaki ty byłeś, kiedy miałeś szesnaście lat?
Nauczyciel odwrócił głowę, a jego czarne oczy błysnęły złowrogo, natomiast ziemista twarz wykrzywiła się w ohydnym grymasie. Ogarnęła go zimna furia, której nie potrafił powstrzymać.
— Pamiętam też, jaki był jego ojciec — wycedził przez pobielałe wargi. — Dlatego nie wyrażam zgody na anulowanie szlabanu. Potter musi zapłacić za swoją bezczelność.
Dumbledore nie był zaskoczony reakcją swojego ulubionego profesora. Wiedział, że Severus Snape nie znosił Harry’ego, który notabene tym razem naprawdę go sprowokował, jednak jak zwykle puścił mimo uszu skargę nauczyciela, doprowadzając go tym samym do jeszcze gorętszej wściekłości. Ale Dumbledore ani trochę się tym nie przejął; doskonale wiedział, jak z nim rozmawiać, jak go podejść, no i jak przekonać, aby zmienił zdanie.
— Severusie, gdybyś spróbował w nim dostrzec Harry’ego, nie Jamesa… — zaczął, ale oczy czarodzieja wciąż ciskały gromy, więc zmienił taktykę: — Miałbym dla ciebie propozycję. Harry przyjdzie w sobotę do mojego gabinetu, a szlaban u ciebie odrobi w przyszłym tygodniu. Severusie, nie daj się prosić.
Dyrektor splótł na piersi długie palce (czarna dłoń miała z tym pewien problem) i zajrzał w lodowate oczy Snape’a z taką serdecznością, że jego twarz drgnęła, rozluźniła się, a szerokie brwi powoli się rozdzieliły, rozprasowując zmarszczone czoło. Nie odpowiedział mu, ale skinął sztywno głową; obiecał sobie w duchu, że Potter zapamięta sobie do końca życia ten odrabiany szlaban.
Dumbledore bardzo się ucieszył. Uznał ten temat za zakończony, bo rzekł:
— Znakomicie! Masz złote serce, Severusie. A teraz opowiadaj, co tam u ciebie. Jak tam pierwsze dni nowego semestru? Słyszałem, że Selene znakomicie sobie radzi na eliksirach, Horacy bardzo ją chwalił…
Oczy Snape’a zamigotały.

~*~


Odcinek może krótki, ale musiałam coś napisać. Zapewne spodziewaliście się takiej propozycji, ale już dawno tak zaplanowałam. Jak na razie nie jest to prawdziwa miłość, Draco i Selene tylko grają, by inne dziewczyny dały Malfoyowi chwilę wytchnienia, ale cel Dracona jest inny. Nie mógłby przecież zrezygnować z tych wszystkich trollic, prawda? Następny news postaram się dodać jeszcze przed piątkiem, ale nic nie obiecuję. xD 

26 września 2008

4. Nieczyste zagrywki

Na drugi dzień McGonagall chodziła wzdłuż stołów i rozdawała plany zajęć tak, jak to czyniła co roku. Lekka i radosna atmosfera z wczorajszej uczty powitalnej prysła jak bańka mydlana, a prawie każdy na powrót stał się markotny, znudzony lub przestraszony. Wydawało się, że i pogoda jest jakby bardziej ponura; po zaczarowanym suficie w Wielkiej Sali snuły się ciężkie, gęste chmury, a szare niebo wyglądało tak, jakby lada chwila miało lunąć. Nawet Selene stała się obojętna, ziała też przygnębiającym pesymizmem, a kocenie nie sprawiało jej już takiej przyjemności. Kiedy tylko dostała swój harmonogram, rzuciła nań okiem, skończyła grzebać w paskudnie przesłodzonej owsiance, po czym wstała od stołu i udała się prosto do klasy profesora Flitwicka, szurając potwornie podeszwami swoich glanów. Całkowicie zapomniała o Karen, gdyż jej myśli nieustannie zaprzątała misja, którą Draco dostał od Czarnego Pana. Wpadło jej do głowy, że mogłaby spróbować użyć legilimencji (wątpiła, aby Malfoy opanował sztukę oklumencji na tyle dobrze, aby oprzeć się sile jej umysłu), kiedy w połowie drogi dogoniła ją jej przyjaciółka.
— Ty też? Ale zamulasz… — zagadnęła nienormalnie wesołym tonem głosu.
Szczuplejsza Ślizgonka prychnęła cicho. Nie mogła znieść tego groteskowego uśmiechu wymalowanego na twarzy Karen.
— Ech, co ty tam wiesz… Na niczym się nie znasz. — Choć jej słowa były bardzo przykre, panna Black nie przestała się uśmiechać.
Tylko wzruszyła ramionami. Nie chciała się z nią kłócić, zwłaszcza teraz, gdy była w wyjątkowo złym humorze. Znowu poczuła się słaba i głupia, pomyślała nawet, że może faktycznie czegoś nie dostrzega. Czegoś, co wywołuje w jej przyjaciółce tak złe samopoczucie. Poza tym teraz, kiedy dokładnie za miesiąc miała zostać śmierciożercą… Wolała po prostu znosić jej dziwaczne zachowanie i milczeć, kiedy słyszała niegrzeczne odpowiedzi. Tak było bezpieczniej.

*

Selene nie przejmowała się zbytnio zaklęciami. Mimo że zaklęcia poszły jej na SUMACH bardzo dobrze (zaliczyła je na Wybitny), nie potrafiła zrozumieć, dlaczego ojciec wymagał, aby kontynuowała ten przedmiot. A teraz czekała tylko na obronę przed czarną magią. Była niesamowicie ciekawa, jak Snape wypadnie podczas swojej pierwszej lekcji, poza tym chciała też na niego napaść (oczywiście zaraz po dzwonku kończącym zajęcia) i zarzucić mu brak zaufania. Niestety na ulubioną i upragnioną lekcję musiała czekać prawie trzy godziny.  

Severus Snape wkroczył do klasy z taką samą energią jak zawsze, przynosząc ze sobą ten sam powiew chłodu, surowości i mroku, który wywoływał w uczniach (nawet w szósto i siódmoklasistach) dreszcz strachu.
— Proszę schować podręczniki – rzekł na powitanie, gdy wszyscy zajęli swoje miejsca w klasie. — Mam wam coś do powiedzenia i żądam bezwzględnej uwagi.
W klasie zrobiło się jeszcze ciszej, o ile to w ogóle było możliwe. Nikt nie śmiał choćby odetchnąć, a cisza panująca w pomieszczeniu była wręcz namacalna i kłuła w uszy — Mistrz Eliksirów budził w każdym uczniu, no, może poza swoimi wychowankami, lęk i niepokój, kiedy tylko pojawiał się na horyzoncie. Nawet McGonagall nie potrafiła utrzymać w klasie takiej dyscypliny jak on. Zawsze potrafił znaleźć coś, do czego mógł się przyczepić, a robił to z rozkoszą. Przez jego gabinet przewinęła się już chyba cała populacja Hogwartu, większość pochodziła oczywiście z Gryffindoru, choć inni uczniowie byli równie częstymi bywalcami jego gabinetu. Zdarzyło się, że nawet Ślizgoni byli nagradzani szlabanami od swego wychowawcy, aczkolwiek były to wydarzenia naprawdę sporadyczne.
— Na moich zajęciach nie będziecie czytać głupich podręczników — ciągnął, przechadzając się powoli wzdłuż ścian, a wszyscy wodzili za nim nieśmiało wzrokiem, starając się jednocześnie unikać kontaktu wzrokowego ze znienawidzonym profesorem.
Zaczął dokładnie opisywać obronę przed czarną magią; Selene słyszała to już wielokrotnie, a fanatyczny ton głosu, jakim mówił jej ojciec, już tak jej się znudził, że po prostu się wyłączyła. Dziwiła mu się, że teraz, kiedy Czarny Pan już się ujawnił, ten nadal starał się o tę posadę (co chyba mu się opłaciło, bo w końcu dostał pozwolenie na nauczanie swego ukochanego przedmiotu). Nie widziała przyszłości tej szkoły. A Snape z pewnością nie był aż takim ignorantem, aby twierdzić, że Hogwart się utrzyma; kiedy Dumbledore zginie (a stanie się to zapewne prędzej, niż on sam sądzi), będzie tylko kwestią czasu, aż szkoła zostanie przejęta.
— A teraz — rzekł Snape — dobierzecie się w pary. Będziecie ćwiczyć zaklęcia niewerbalne. No już, ruszać się.
Selene i Karen wstały leniwie, a reszta klasy uczyniła to samo; prawie wszyscy byli przerażeni, że będą czarować już na pierwszej lekcji ze Snape’em. Było to dla nich nie lada zaskoczenie, bo podejrzewali trwającej aż do samego dzwonka mowy wychwalającej czarną magię. Gryfoni już wiedzieli — w zeszłym roku musieli walczyć z wredną jadowitą ropuchą znaną jako Dolores Umbridge, która kategorycznie zakazywała wyciągania różdżek na jej lekcjach, a teraz będą musieli przetrwać terror Severusa Snape’a. Ta perspektywa była dla nich nie tylko zatrważająca, ale i (o dziwo) satysfakcjonująca, ponieważ po szkole od wielu lat krążyły plotki, jakoby posada nauczyciela obrony przed czarną magią była przeklęta, a żaden nauczyciel nie mógł utrzymać się na tym stanowisku dłużej niż rok. Niektórzy bardziej złośliwi Gryfoni żywili nadzieję, że kariera Snape’a jako Mistrza Obrony Przed Ciemnymi Mocami zakończy się rychłą i bolesną śmiercią.
— Rozumiesz coś z tego? — szepnęła Karen, przerywając na chwilę napinanie wszystkich mięśni twarzy, co — zdaniem dziewczyny — miało pomóc w rzuceniu na przyjaciółkę Klątwy Galaretowatych Nóg bez wypowiadania jej formułki na głos.
— Po prostu się skup— odpowiedziała Selene.
Od prawie pięciu minut kwitła bezczynnie w kącie klasy i czekała, aż jej przeciwniczka rzuci nareszcie jakieś zaklęcie. Elin nigdy nie uważała jej za specjalnie utalentowaną czarownicę, ale była wobec niej bardzo cierpliwa. Sama natomiast doskonale radziła sobie z niektórymi rodzajami magii, a zaklęcia niewerbalne nie stanowiły dla niej problemu od ponad roku, kiedy to ojciec wymógł na niej naukę. Selene natomiast z chęcią na to przystała, ponieważ natychmiast zaobserwowała płynące z tej umiejętności korzyści. Dlatego teraz stała i w duchu wyśmiewała się z pocących się i pąsowiejących uczniów, mimo że jeszcze półtora roku temu sama zachowywała się tak samo.
Machnęła od niechcenia różdżką i bez żadnego problemu rozbroiła swoją przyjaciółkę. Różdżka wystrzeliła pod sam sufit, zrobiła w powietrzu wdzięczny obrót i upadła kilka stóp od właścicielki. Snape nagrodził Slytherin dziesięcioma punktami, a Selene w końcu się uśmiechnęła, lecz nie było w tym uśmiechu niczego radosnego, wręcz przeciwnie — przypominało to raczej złośliwy grymas (Karen przypuszczała, że Ślizgonka nie potrafiła się normalnie uśmiechać). Zaczęła się przyzwyczajać do miana, które nadał jej jakiś czas temu ojciec: zdolny leń.

Karen, zachęcona wyczynem Selen, starała się przez całą lekcję zaskoczyć nauczyciela, ale po jej usilnych próbach rzucenia Cruciatusa Selene dostała jedynie niegroźnego krwotoku z nosa, który zlikwidowała jednym machnięciem różdżki, zdobywając dla domu kolejne punkty.
— Nie powinnaś próbować zaklęć niewybaczalnych. Ja zaczynałam od łatwych czarów, i tobie też bym to radziła. No wiesz, jakieś lewitowanie czy coś… — powiedziała wszechwiedzącym tonem głosu, gdy obie szły na drugie śniadanie do Wielkiej Sali.
Nie udało jej się pomówić ze Snape’em, który jako pierwszy opuścił klasę, jakby obawiał się, że córka będzie próbowała z nim porozmawiać, ale Selene była w tak dobrym humorze, że tego dnia chyba nic nie mogło jej go popsuć — Draco Malfoy po raz kolejny zademonstrował wszystkim swój kompletny brak talentu do czarowania. Choć rumienił się i napinał, aż na czoło wystąpił mu pot, nic z jego wysiłków nie wyszło. Nawet jakiś Puchon, który ćwiczył obok niego, był w stanie w końcu wysłać różdżkę swojej partnerki na drugi koniec klasy.
— Ale w końcu coś mi się udało. — Karen zdawała się zauważać jedynie pozytywne strony wspomnianej lekcji, ale Selene nie chciała już sprowadzać jej na ziemię.
— Ech, niby tak… W końcu powinnaś zacząć się w tym szkolić, bo kiedy już zostaniemy śmiercio…
— Cicho! — syknęła dziewczyna, rozglądając się nerwowo dookoła siebie. — A jak ktoś usłyszy? Poza tym… Ja jeszcze nie wiem, czy tego chcę…  
Selene uniosła brwi, nie kryjąc zaskoczenia.
— Zrobisz, co będziesz chciała, ale chyba nie liczysz na ulgowe traktowanie z jego strony, co? — odpowiedziała sarkastycznie.
Weszły do Wielkiej Sali przez otworzone na oścież drzwi i usiadły przy stole Ślizgonów, zajmując swoje typowe miejsce; Elin omiotła ogromną jadalnię spojrzeniem swych czarnych oczu. Większość uczniów już dawno spożywała obiad, dyskutując ze sobą na nudne szkolne tematy, obgadując koleżanki i kolegów, skarżąc się na nauczycieli, prace domowe, zbyt częste lub zbyt rzadkie wiadomości od rodziców, wymieniając pasjonujące uwagi dotyczące quidditcha, mioteł, Ministerstwa Magii i sławnych ludzi; jednym słowem — kompletna rutyna. Ludzie wchodzili i wychodzili, jedni byli radośni, inni przygnębieni… Kompletna mieszanka emocji i wrażeń, tworząca ekstremalnie letnią zupę uczuciową. Do Wielkiej Sali znowu weszła jakaś mała grupka nastolatków: na czele niezmiennie Draco Malfoy, mając po swojej prawicy Crabbe’a, a po lewicy Goyle’a; gdzieś z tyłu kroczył dumnie Blaise Zabini, przypominając (dosłownie i w przenośni) cień Malfoya, a na samym końcu tego małego pochodu biegła Pansy Parkinson ze swoją nieodłączną miną złośliwej zołzy na mopsim obliczu. Tym razem uwagę Selene zwróciła nie postać Dracona, a właśnie Pansy. Ta dziewczyna, zdaniem Elin, zawsze wyglądała i zachowywała się głupio, ale w tej chwili przeszła samą siebie. Panna Snape szepnęła w ucho Karen, jakoby Parkinson przypominała druhnę, która dźwiga za Malfoyem brzeg jego peleryny; dziewczęta parsknęły śmiechem. Selene twierdziła, że Pansy była jedną z najgłupszych dziewczyn w Hogwarcie, a w końcu Snape miała przyjemność poznać szlamę — Hermionę Granger. Gdyby postanowiła spisać listę osób, których nienawidzi i, choć lista byłaby niesamowicie długa, na jej szczycie tkwiłoby nazwisko nie tylko nazwisko Granger, Pottera i Dumbledore’a, ale i Pansy Parkinson, a od niedawna także i Dracona Malfoya. Nie mogłaby się zdecydować, kto zająłby pierwsze miejsce.
Przyglądanie się najgłupszej Ślizgonce po pewnym czasie jej się znudziło, więc Selene odwróciła wzrok i znów zaczęła lustrować uczniów w Wielkiej Sali, jedząc palcami pieczoną nóżkę kurczaka. Tym razem jej uwagę zwrócił stół Gryfonów, a konkretniej jedna osoba. Zdała sobie sprawę, że ten Wybraniec, Harry Potter, przyglądał jej się trochę zbyt subtelnie i trochę zbyt badawczo, przez co nie wypadł zbyt pomyślnie w teście na dyskrecję. Przez chwilę nawet patrzyli sobie w oczy. Selene spojrzała prosto w te jego zielone czyste oczy, które natychmiast rozszerzyły się w zaskoczeniu; Elin w tej chwili pokazała mu środkowym palcem to, co o nim myśli, uśmiechnęła się słodko i z ironią, po czym wbiła wzrok w rozgrzebanego na talerzu kurczaka. Czuła, że ktoś jeszcze się jej przygląda, ale nie był to Potter, który spłonął rumieńcem i odwrócił głowę. To był Malfoy. Tak, dziewczyna spostrzegła, że to jego szare, przebiegłe ślepia śledzą każdy jej ruch. Zmarszczyła brwi.
— Spójrz na niego. — Selene szturchnęła swoją siedzącą po swojej prawicy przyjaciółkę i wskazała podbródkiem na Pottera zajmującego miejsce przy stole Gryfonów. — No tylko na niego popatrz! Frajer.
Potter znów zerkał na Ślizgonkę, jednak tym razem starał się w jakiś sposób to ukryć, a nie wlepiał w nią gały jak sroka w gnat. Karen zaśmiała się jak mała dziewczynka i rzuciła Harry’emu wyzywające spojrzenie, na co ten niezwykle się zmieszał i znowu odwrócił wzrok. Był jak zaszczute zwierzę.
— E, myślę, że ten Potter chyba coś do ciebie ten tego… — mruknęła Karen, nadal chichocząc. Westchnęła ostentacyjnie. — Ach, ale ty wciąż go odrzucasz…
Selene prychnęła pogardliwie, ale jej blade policzki pokryły się lekkim rumieńcem. Mimo że nie uwierzyła w rzucone dla żartu słowa przyjaciółki, poczuła się mile połechtana tym natarczywym spojrzeniem Harry’ego Pottera, które chyba faktycznie miało w sobie jakąś ciepłą iskrę.
— Nie żartuj sobie, to poważne oskarżenia.
Karen wzruszyła ramionami i nic już nie powiedziała, tylko zajęła się swoim zimnym już kotletem drobiowym. Choć Selene tym razem naprawdę nie miała nic złego na myśli, jej przyjaciółkę znów ogarnęły wątpliwości. Nie miała pojęcia, dlaczego nadal zadaje się z Elin. Przecież Snape była zarozumiała, arogancka, bez przerwy pomiatała ludźmi… Nie szanowała nawet jej. Coraz częściej rozmyślała, czy nie lepiej byłoby zakończyć tę znajomość. Jednak w pewnym stopniu była uzależniona od Elin. Wiedziała, że Selene sobie poradzi, kiedy przestaną się przyjaźnić, uwielbiała samotność i nie potrzebowała do szczęścia towarzystwa ludzi. Ona natomiast zostałaby całkowicie sama, a tego nie potrafiłaby wytrzymać. Musiała od czasu do czasu komuś się wygadać, ponarzekać na nauczycieli… Poza Selene nie ufała nikomu.

*


— Ty małpo, odczep się w końcu ode mnie! — syknął po raz któryś z kolei Draco Malfoy.
Dostawał białej gorączki na samą myśl, że musi spędzić kolejne męczące minuty sam na sam z Pansy Parkinson, które ciążyły mu jak najokropniejszy krzyż. Jeszcze ze dwa, może trzy lata temu starał się ją spławiać jakoś subtelnie, delikatnie, żeby jej nie urazić, żeby nie poczuła się ignorowana… Ale ona coraz bardziej naciskała, owijała się dookoła niego jak diabelskie sidła, wyciskając ostatnie resztki cierpliwości. Malfoy wiedział, że popełnił jeden błąd — zaprosił ją na bal, kiedy byli w czwartej klasie. Dziewczyna musiała sobie zbyt dużo wyobrazić i… Zaczęło się. Czasami nie potrafił znaleźć słów, aby Pansy nareszcie dała mu choć odrobinę wytchnienia od swojej osoby. Zawsze po takim wybuchu żałować ostrych słów, ale teraz… Teraz po prostu nie mógł już jej znieść. Miał na głowie o wiele ważniejsze sprawy. Lord Voldemort i…
— Nie denerwuj się na mnie, Draco…  
Nie pomagały prośby, wymówki, a nawet krzyki. Dziewczyna była nieugięta. Jeszcze nigdy nie widział, aby ktoś tak bardzo się starał, ale… On po prostu nie mógł jej ulec. Mógł się z nią zadawać, była mu wierna niczym suka, ale na samą myśl, że miałby stworzyć z nią związek… Wzdrygał się z obrzydzeniem. Czasami puszczały mu nerwy i nie mógł powstrzymać się od soczystych, obraźliwych epitetów, które ona zresztą i tak ignorowała. Była desperatką, ale nie bardziej niż Draco. Musiał jak najszybciej znaleźć rozwiązanie swojego problemu. I coś już zaczynało świtać mu w głowie… Ale najpierw — quidditch.

W pokoju wspólnym Ślizgonów było o wiele luźniej niż zwykle — tego wieczora odbywały się eliminacje do drużyny quidditcha, więc młodzi czarodzieje tłumnie wylegli na wilgotne od deszczu boisko, a niektóre dziewczęta postanowiły zgromadzić się na trybunach, aby kibicować swoim chłopakom. Selene, jako że nie starała się o miejsce w drużynie ani nie miała chłopaka, po prostu siedziała w salonie z nogami opartymi o blat niskiego drewnianego stolika, dłubała końcem zniszczonego pióra w zębach i czytała wczorajszy numer Proroka Wieczornego. Karen natomiast leżała na brzuchu na podłodze przed kominkiem i usiłowała zmusić za pomocą zaklęcia niewerbalnego najbliższą pufę, aby ta wzniosła się choć o parę cali nad podłogę.
— Hej, Elin! — Gdzieś w okolicy wejściowego korytarza rozległo się stłumione zaczepne wołanie.
Selene poderwała głowę. Natychmiast poznała, do kogo należał ten swawolny okrzyk, dlatego tym bardziej się zdziwiła. Draco Malfoy miał do niej jakąś wyjątkowo wygodną dla siebie sprawę, nie było innej możliwości.
Faktycznie. W tej samej chwili do salonu wszedł wspomniany Ślizgon ubrany w morką szatę do quidditcha, w garści ściskał swojego Nimbusa Dwa Tysiące Jeden, a towarzyszyli mu zwyczajowo Crabbe i Goyle. Kiedy Malfoy wkroczył w kołyszącą się plamę światła rzucanego przez buzujący w kominku ogień, z cienia wyłoniła się wystrojona w uroczą szatę barwy dojrzałej wiśni, za nią natomiast powoli wlókł się Zabini, trzymając ręce w kieszeniach. Jak zwykle wyglądał tak, jakby wszystko go nudziło. Cała grupa zmoczonych Ślizgonów zmierzała dokładnie w kierunku Selene i Karen, które wyprostowały się jak na komendę i oczekiwały nieprzewidywanego.
Elin uniosła brwi tak wysoko, że teraz z wyglądu upodobniła się do zdziwionej sowy, ale pozwoliła Malfoyowi usiąść w fotelu naprzeciwko niej; mimo to nie zdjęła nóg ze stołu, ale jej niespodziewany gość zdawał się tym w ogóle nie przejmować.
Nic z tego, Malfoy, pomyślała Selene. Nie dam się nabrać na te twoje żałosne sztuczki…
— Jak tam życie? — zagadnął ją Draco.
Dziewczyna złożyła usta w mocno zaciśnięty dzióbek.
— Widzę, że twoja wesołkowatość cię nie opuszcza… W co ty ze mną pogrywasz, Malfoy? Potrzebujesz mojej pomocy, co?
Zrobiła smutną minkę i zatrzepotała rzęsami, udając płaczkę. Chłopak nie odpowiedział od razu, spojrzał tylko znacząco na Pansy, która nagle zainteresowała się swoim paznokciem.
— W nic nie pogrywam, Burke – odpowiedział cicho, znacząco akcentując jej fałszywe nazwisko. — Miałbym dla ciebie pewną… propozycję.
Selene przekrzywiła nieco głowę i czekała na dalsze słowa Ślizgona, a na jej twarz powrócił normalny wyraz. Przez głowę przemknęła jej myśl, że być może Malfoy nie radzi sobie z misją zleconą przez Czarnego Pana… Że może — tu serce zatrzepotało jej mocniej w piersi — poprosi ją o pomoc… Albo chociaż o radę. I dowie się o wszystkim!
— Propozycję? Dla mnie? — powtórzyła, starając się zachować spokój. Dla niepoznaki wymieniła z Karen rozbawione spojrzenia i zaśmiała się pogardliwie. — A w czym takim może ci pomóc taka wredna nietoperzyca? Bo przecież tak mnie nazywasz, Malfoy.
Chłopak zamaskował zakłopotanie krótkim śmiechem.
— To tylko taki drobiazg, robię to zupełnie bezinteresownie — odrzekł. — I tylko taka nietoperzyca może mi pomóc. To co — mruknął, uśmiechając się łobuzersko — porozmawiamy na osobności?
Elin skinęła głową. Wydawało jej się, że Malfoy chyba puścił do niej oczko, ale stwierdziła, że musiało jej się przywidzieć.

~*~


Myślałam, że nie zdążę, ale jakoś się wyrobiłam. I internet też jest w porządku. Mam nadzieję, że rozdział się podobała, pomimo tego, że nie jest zbyt długi. xD

16 września 2008

3. Cały wór nowości

— Selene, spóźnisz się na pociąg!
Dokładnie to samo, co w zeszłym roku. I dwa lata temu… Choć dziewczyna za każdym razem tak samo cieszyła się z powrotu do Hogwartu, nie mogła się zebrać, żeby wyjść z domu o czasie. A miała do przebycia naprawdę długą drogę, która nie wykluczała użycia jednego z czarodziejskich środków transportu.
Ślizgonka właśnie kończyła śniadanie, nie zwracając uwagi na gderanie ojca, który był dla niej teraz jedynie przerośniętą, brzęczącą muchą. Wstała z krzesła, zarzuciła na siebie płaszcz, chwyciła rączkę kufra i opuściła niewielką kuchnię, do której można było wejść tylko po małych kamiennych schodkach. Z opowieści ojca wiedziała, że za czasów, kiedy był w jej wieku, znajdował się tu zakurzony składzik (Selene domyślała się, że musiał tam sypiać, kiedy jego rodzice się kłócili, ponieważ kilka lat wcześniej znalazła w spiżarce jakiś zapleśniały materac).   
— Dobra, dobra, już idę, nie musisz się tak rzucać — warknęła i przeszła szybkim krokiem przez mały salon, ciągnąc za sobą kufer i przytwierdzoną do niego klatkę, która podskakiwała na nierównej podłodze.
Snape uniósł brwi.
— Tylko tyle? – zapytał, a Selene zatrzymała się gwałtownie.
Gniew powoli, ale skutecznie zaczął działać na jej napięte już nerwy. To denerwujące brzęczenie ojca zbudziło ją już o świcie, mącąc spokój.
— Daj spokój, przecież zobaczymy się wieczorem — prychnęła niegrzecznie, robiąc tę charakterystyczną dla siebie minę.
Za to mężczyzna zlustrował ją oceniającym spojrzeniem; choć sam niespecjalnie zwracał uwagę na to, w co ubierały się młode dziewczęta, gustu córki nie sposób było nie zauważyć. Na co dzień w szkole nosiła zwyczajne szaty (które musiała kupować w sklepach z używaną odzieżą), lecz poza nią czasami potrafiła przejść samą siebie, choć sprawiała wrażenie całkowicie zaskoczonej, kiedy ojciec zwracał jej na to uwagę, jakby naprawdę nie zauważała w swoim stroju niczego niestosownego. Snape przebolał jej glany (nawet się cieszył, że nie pindrzy się jak niektóre dziewczęta z okolicy), bluzki z tajemniczymi, mrocznymi lub satanistycznymi symbolami, ale nie mógł znieść jej krótkich spódniczek i podartych rajstop (domyślał się, że dziury nie znalazły się w nich przypadkiem). Coraz bardziej się niepokoił, bo jego córka szybko zaczęła zmieniać się z chudej chłopczycy w młodą kobietę; tak, już dawno dostrzegł, że pod szerokimi bluzkami pojawiają się dwa niewielkie (choć widoczne) wzgórza, a biodra i nogi, które tak często Selene odsłaniała, z pewnością kusiły niejednego nastolatka.
Snape wydął wargi.
— Trochę grzeczniej, młoda damo. Zamierzasz wyjść w tym? — W tej chwili zdał sobie sprawę, że zabrzmiał jak typowy zrzędzący stary, choć już dawno sobie obiecał, że nigdy taki nie będzie.
Nie musiał długo czekać na odpowiedź córki.
— Tak? — Selene skrzywiła się okropnie, a Severus wyczuł, że jest bliska wybuchu.
— Wyglądasz jak dziwka…
 — No i dobrze!
— Wróć na górę i natychmiast się przebierz…
— NIE! Nie przebiorę się!
Trzasnęły drzwi, a szyby w oknach zabrzęczały. Snape westchnął ciężko i pokręcił głową, wznosząc wzrok ku niebu, jakby oczekiwał, że Bóg w końcu odpowie na jego modły i podpowie mu, jak miał postępować z tą dziewczyną. Czasami brakowało mu sił; za każdym razem, kiedy usiłował z nią porozmawiać na jakiś temat, konwersacja kończyła się w podobny sposób, a Severus Snape nie potrafił zrozumieć, dlaczego tak się dzieje. Był postrachem wśród uczniów, ale nie mógł opanować swojej własnej córki, która robiła się coraz bardziej bezczelna i pyskata. Nie mógł sobie na to pozwolić, choć bardzo często odpuszczał jako pierwszy, ponieważ święty spokój był czymś, czego nade wszystko pożądał, a kłótnie z Selene mu go nie zapewniały. Znał jej możliwości i wiedział, że dziewczyna byłaby w stanie sprzeczać się z nim bez końca. Szczerze współczuł jej przyszłemu mężowi, aczkolwiek nie sądził, że zdoła jakiegokolwiek zdobyć. Po raz kolejny przez głowę przemknęła mu ta myśl — może warto byłoby oddać Selene Czarnemu Panu, aby ten ją przeszkolił? Przecież ona sama bardzo tego pragnęła… Taak, to był genialny plan. Ona byłaby szczęśliwa, Lord Voldemort zyskałby drugą Bellatriks, która jest w stanie zrobić dla niego wszystko, a Snape miałby nareszcie święty spokój.
Jego ciemne oczy zaszły mgłą na samą myśl o tym.

Szła przez kilka minut w milczeniu, mając jedną rękę zaciśniętą na rączce kufra, a drugą trzymała w kieszeni długiego płaszcza, ale tak naprawdę ściskała nią różdżkę. W każdej chwili można się obawiać ataku jakiegoś członka Zakonu Feniksa, choć tak naprawdę żaden z nich nie miał zielonego pojęcia, że Severus Snape miał córkę. Selene była po prostu przewrażliwiona.
Nagle usłyszała znajomy głos pełen pretensji i wyrzutów:
— Miałaś po mnie wpaść.
Selene odwróciła się. Zobaczyła szeroko uśmiechniętą dziewczynę, która wyraźnie zmierzała w jej kierunku, również ciągnąc za sobą ogromny kufer, który podskakiwał na nierównym chodniku. Była wysoka i pucołowata, a duże białe zęby silnie kontrastowały z ciemną, błyszczącą karnacją. Miała czarne włosy, które sięgały jej niemalże pasa, a teraz, kiedy biegła w stronę skrzywionej szesnastolatki, falowały za nią jak aksamitna peleryna. Przez mugolską bluzkę z kołnierzem przebijał się obfity biust, a biodra same kołysały się w kuszący sposób, podkreślając tym samym wąską talię; była po stokroć ładniejsza od Selene, a jej delikatnie hinduska uroda była dodatkowym atutem, aczkolwiek prawdziwego uroku dodawał jej właśnie uśmiech — radosny i szczery.
— Masz rację, miałam — burknęła Snape, przyspieszając kroku. — Ale sama wiesz, jak to jest, ten zgred znowu się czepił mojego ubrania. Nie mogę się już doczekać, kiedy będziemy w szkole, nareszcie się odczepi i nie będzie mógł mi zrzędzić…
Dziewczyna zrównała się ze swoją przyjaciółką i teraz szły tuż obok siebie, hałasując kuframi i spiesząc się na autobus. Karen (bo tak miała na imię towarzyszka Selene) zawsze bardziej zależało na znajomości z córką Snape’a, choć ta nigdy nie traktowała jej zbyt dobrze. Gdyby to zależało od Selene, mogłaby darować sobie przyjaźń z nią, lecz mieszkały prawie po sąsiedzku, a ich rodzice bardzo dobrze się znali, więc dziewczęta również spędzały ze sobą dużo czasu.
— Daj spokój, na pewno nie jest takim zgredem… — zaczęła, ale Selene roześmiała się gorzko i przerwała jej stanowczo:
— Uwierz mi, jest. Nawet nie próbuj mnie przekonywać, że planował mieć dziecko. Doskonale wiem, że nigdy mnie nie chciał. Teraz po prostu mu się odmieniło, bo Czarny Pan chce mnie przy sobie. — Rozejrzała się dookoła, ale ulica była całkowicie opustoszała, więc ciągnęła dalej: — Coś ci powiem, tylko nikomu o tym nie gadaj…
Przyciszonym głosem zaczęła swoją opowieść — począwszy od pojawienia się w ich domu Glizdogona, przez odwiedziny Bellatriks i Narcyzy, a skończywszy na dokładnym opisie Przysięgi Wieczystej i poszukiwań, które miały miejsce dopiero kilka dni później. Ładne, ciemne oczy Karen robiły się coraz większe, a na i tak już zarumienionych policzkach pojawiły się ciemne plamy. Choć Selene starała się mówić szeptem, i tak nikt nie dosłyszałby ich rozmowy, ponieważ kufry robiły taki hałas, że sama Karen musiała dobrze wytężyć słuch, aby zrozumieć sens słów przyjaciółki. Słońce już wzeszło i teraz świeciło mocno w okna uśpionych domów, rozlewając po ubogim osiedlu pomarańczowe promienie — ostatnie duchy minionych wakacji.
— Wiesz, co to jest Przysięga Wieczysta? — zapytała Selene, a kiedy Karen pokręciła głową, wyjaśniła: — Jak się to złoży, nie można się wymiksować z obietnicy, bo inaczej się umrze. A mój ojciec to złożył…
Ostatnie zdanie wypowiedziała prawie bezgłośnie. Karen natomiast sprawiała wrażenie całkowicie zbitej z tropu, a twarz miała tak napiętą, jakby usiłowała sobie coś przypomnieć. Ale Selene nie naciskała. Uśmiechnęła się tylko kpiąco i nadal szła w milczeniu ze zwieszoną głową, wpatrując się w swoje zniszczone glany. Myślała tylko o jednym. O Malfoyach. Gardziła nimi. Znowu okazali się fałszywymi wężami, którzy zawsze potrafili jakoś prześlizgnąć się pomiędzy kolejnymi punktami w czarodziejskim regulaminie i usadowić się tak, aby im było wygodnie.
— Czarny Pan podobno dał Draconowi jakieś ważne zadanie, słyszałam, jak Rabastan Lestrange mówił to mojej… — zaczęła Karen, ale z niewiadomych przyczyn urwała.
Selene zatrzymała się gwałtownie i poderwała głowę, a jej oczy zalśniły jak dwa ciemne diamenty. Jej przyjaciółka natychmiast straciła pewność siebie. Bywały takie momenty, że bała się córki Snape’a.
— Czyli jednak? Draco Malfoy?! — powtórzyła ochrypłym szeptem. Od jakiegoś czasu starała się przywyknąć do tego, że to syn Malfoyów został wybrany przez Czarnego Pana, a nie ona, ale prawda była dla niej o wiele bardziej wstrząsająca, niż się tego spodziewała. — I co ja mam teraz zrobić?
Prychnęła i ruszyła w drogę, szurając głośno podeszwami. Usiłowała zrozumieć postępowanie Lorda Voldemorta, ale nie mieściło się jej w głowie, w czym może mu się przydać taki Malfoy. Poza przechwalaniem się i zadzieraniem nosa nie miał żadnych talentów, które mogłyby zadowolić Czarnego Pana. Była pewna, że teraz zależało mu tylko na wyciągnięciu ojca z więzienia, ale to było maksimum empatii, na jakie było stać tego zarozumiałego dupka.
Na horyzoncie pojawił się przystanek, na którym stała już grupka mugoli (w tym jakieś ubogie dzieci z wielkimi tornistrami na plecach), co oznaczało, że autobus miał za chwilę nadjechać.

Dotarły do centrum miasta zatłoczonym autobusem (nie przypuszczały, że o tak wczesnej porze będzie tak wielu ludzi), ale tam czekał już na nich świstoklik. Tak było co roku — od końcowego przystanku szły jeszcze jakieś kilka minut, przechodziły ukradkiem przez opuszczony magazyn, gdzie często można było się natknąć na śpiących bezdomnych, po czym wkroczyły na małe podwórko. Stały tam dwa wielkie kontenery przepełnione porozdzieranymi workami, a śmierdziało rozkładającymi się śmieciami. Selene zaczęła przeszukiwać placyk w poszukiwaniu czajnika, a Karen zerknęła na zegarek, mówiąc:
— Jeszcze tylko cztery minuty.
— Cztery cholernie długie minuty w smrodzie zgnitych… Matko, co to jest? — Dziewczyna klęczała właśnie na popękanym betonie i grzebała jedną ręką pod ogromnym kubłem, krzywiąc się z obrzydzeniem.
W końcu wydobyła jakiś niepozorny czajnik z dziurą w dnie, położyła go na zatrzaśniętej klapie drugiego śmietnika i odsunęła się jak najdalej od kubłów, starając się nie wdychać cuchnących oparów.
Te cztery minuty minęły szybciej, niż Selene podejrzewała; kiedy do odlotu pozostała minuta, skrzypiące drzwi się otworzyły, a na podwórko wpadła mała grupka zdyszanych nastolatków w dziwacznych mugolskich ubraniach, taszcząc za sobą identyczne walizki: dwóch mniej więcej trzynastoletnich chłopców i osiemnastoletnia dziewczyna ściskająca za rękę jakiegoś przerażonego jedenastolatka z odstającymi uszami. Drzwi zamknęły się za grubą kobietą w średnim wieku, która rzuciła na powitanie:
— W ostatniej chwili… Elin, dawaj ten czajnik…
Selene nic nie powiedziała, tylko podała jej świstoklik, a Karen w tym czasie odliczała:
— Pięć, cztery, trzy, dwa…
Czajnik błysnął oślepiającym niebieskim światłem, a nastolatki zgromadziły się dookoła niego i wyciągnęły ręce. Wszyscy poczuli jednocześnie charakterystyczne szarpnięcie w okolicy pępka, a świat zniknął im spod nóg. Lecieli, kręcąc się dookoła, a obrazy rozmazały się; Karen poczuła mdłości, a Selene musiała zamknąć oczy, bo zaczynało jej się kręcić w głowie. Ale nie trwało to długo, bo świstoklik nie musiał przebyć zbyt długiej drogi. Wyrzucił ich prosto na dworzec King’s Cross na peron dziewięć i trzy czwarte; dziewczyny upadły na grupę siódmoklasistów z Hufflepuffu, przygniatając ich swoimi bagażami, ale prędko się podniosły i odeszły w swoją stronę, nie zważając na pomruki niezadowolonych nastolatków.
— Tak się zastanawiam… Nie przeszkadza mu, że twój ojciec był ojcem chrzestnym Pottera, popierał Zakon i te inne bzdury…?
Karen pierwszy raz tego dnia spojrzała groźnie na swoją przyjaciółkę. Nienawidziła rozmawiać o swoim ojcu, nie chciała o nim myśleć, wspominać, a złośliwe docinki Selene dotyczące Syriusza Blacka były chyba jedną z niewielu rzeczy, które naprawdę działały jej na nerwy. Zmusiła się do chłodnej, krótkiej odpowiedzi:
— Pewnie nie. Ja go nawet nie pamiętam. Poza tym nie wiem, czy na pewno chcę się w to bawić.
Elin (bo pod takim imieniem Selene była znana w Hogwarcie) tylko wzruszyła ramionami, bo jej uwagę przyciągnęła spora grupa ludzi, na której czele szła jakaś zgarbiona dziewczyna z burzą brązowych loków. Hermiony Granger. Ślizgonka skrzywiła się z niesmakiem i rzuciła głośno z nadzieją, że obgadywana Gryfonka ją usłyszy:
— Jakie to ohydne.
Brzydziła się szlamami; nie potrafiła sobie wyobrazić dotknięcia takiej osoby gołą ręką. Weszła do pociągu, a Karen wtoczyła się za nią, zadowolona, że nareszcie zmieniły temat. Zaczęły poszukiwać jakiegoś wolnego przedziału, bo Selene nie zamierzała dzielić go z nieznajomymi uczniami. Kilka minut później siedziały już wygodnie na miejscach i wyglądały przez okno pociągu, przypatrując się rodzinie Weasleyów.
— Patrz na to… W głowie się nie mieści, jak można mieć tyle dzieci…
Selene szybko policzyła wszystkich Weasleyów i dodała równie sarkastycznie:
— Wiesz, u zwierząt to podobno normalne…
Obie zachichotały złośliwie i przybiły piątkę. Siedziały jeszcze przez kilka dobrych minut, wrednie obgadując Hermionę Granger, Harry’ego Pottera i rudych Weasleyów, gdy w pewnej chwili drzwi do przedziału się otworzyły, a w progu pojawiła się Pansy Parkinson. Selene i Karen wymieniły szybkie spojrzenia; nie przepadały za nią, bo puszyła się i z każdego drwiła, nawet z uczniów należących do Domu Węża, do tego była brzydka, a z twarzy przypominała mopsa. Pansy bardzo często szydziła z wysłużonych podręczników Elin i ubrań Karen, one zaś wyśmiewały jej służalczość wobec Dracona, ale na co dzień były dla siebie wręcz podejrzanie miłe.
— O, cześć — mruknęła Karen, uśmiechając się tak słodko, że Dolores Umbridge mogłaby nareszcie być z niej dumna. W zeszłym roku panna Black otrzymała od byłej nauczycielki kilka szlabanów, lecz nie była w nich osamotniona. Selene również za nią nie przepadała.
— Dosiądę się, co? — Pansy nie czekała na odpowiedź rówieśniczek, tylko od razu władowała się do przedziału ze swoją wielką walizą. Jednym zaklęciem wysłała ją na półkę, a Selene i Karen znowu po sobie popatrzyły.
Ślizgonka zajęła miejsce obok Karen i również wyjrzała za okno. Zdążyła rzucić zaledwie jedną średnio śmieszną uwagę na temat Molly Weasley, a drzwi znów się rozsunęły i stanął w nich Draco Malfoy w towarzystwie Crabbe’a, Goyle’a i Blaise’a Zabiniego. Karen zmierzyła ich krytycznym spojrzeniem, a Selene uniosła brwi, ale ta na tym nie poprzestała. Ciśnienie gwałtownie jej podskoczyło; nie zamierzała przebywać z nim w jednym przedziale, choć najchętniej zmieniłaby też pociąg. Zerwała się z fotela i sięgnęła po swój kufer, ale jej przyjaciółka również wstała, ściskając ramię Selene, a Pansy zawołała:  
— Ej, nie wychodź! Co cię ugryzło?
Szesnastolatka zawahała się i zmierzyła Dracona badawczym spojrzeniem swych czarnych oczu, przekrzywiając lekko głowę, ale powoli odłożyła kufer na półkę, a na jej twarzy rozlał się złośliwy uśmieszek, który nie objął oczu.
— Racja — wycedziła przez zaciśnięte zęby, nie spuszczając wzroku z zaskoczonego i rozbawionego Malfoya. — Oni stąd wyjdą.
Usiadła z powrotem na swoim miejscu i założyła nogę na nogę, podczas gdy chłopak oparł się nonszalancko plecami o rozsuwane drzwi i skrzyżował ręce na klatce piersiowej, uśmiechając się tak czarująco, że Selene poczuła, jak zbiera jej się na wymioty.
— Przestań, Burke, wiem, jak działam na dziewczyny — powiedział, pobujał się chwilę, po czym machnął na Crabbe’a, który się przesunął, żeby Draco mógł usiąść naprzeciwko dziewczyny. — Mogłabyś się przestać dąsać i… zaprzyjaźnić się ze mną?
Ziemistą twarz Selene pokryły szkarłatne plamy oburzenia, ona sama uniosła brwi i wydała z siebie pogardliwe prychnięcie. Natychmiast spostrzegła, że zmienił taktykę.
— Jesteś bardzo zabawny, Malfoy. Ale chyba jeszcze nie zasłużyłeś na moją przyjaźń — warknęła, odwracając twarz w stronę okna.
Chłopak roześmiał się.
— Och, Snape, jesteś bardzo pewna siebie. Zbyt pewna — dodał cicho.
Te słowa nie umknęły uwadze szesnastolatki, która natychmiast zwróciła na niego swoje puste, czarne oczy, które teraz rozszerzyły się gwałtownie; Draconowi Malfoyowi pierwszy raz udało się ją naprawdę zaskoczyć. Jej twarz jeszcze chwilę temu tak rumiana ze zdenerwowania całkowicie utraciła kolor, a usta zacisnęły się mocno, tworząc jedną wąską, bladą linię.
— Skąd…?
— Moja matka odwiedziła twojego ojca — wyjaśnił krótko, uśmiechając się szyderczo i ukazując swoje olśniewająco białe zęby. — I opowiedziała mi, kogo zastała w salonie. Poza tym Snape chyba nie za bardzo kryje się z tym, że ma córkę, bo mój ojciec wie o tym od dawna… Rodzice Parkinson też, nie?  
Draco i Pansy wymienili pełne złośliwej satysfakcji spojrzenia, chichocząc triumfalnie, a dwaj milczący goryle Malfoya wydali z siebie jakieś stłumione odgłosy, które najprawdopodobniej miały imitować śmiech. Selene natomiast nie wyglądała tak, jakby ją zaistniała sytuacja rozbawiła. Wręcz przeciwnie. Karen wcisnęła się w fotel i wciągnęła ze świstem powietrze, ale nie zdążyła w żaden inny sposób zareagować, bo Selene już stała i celowała w śmiejącego się głupkowato Ślizgona różdżką, która niewiadomo kiedy pojawiła się w jej szczupłej dłoni. Refleks miała godny pozazdroszczenia.
— Jeszcze jedno słowo, Malfoy — wycedziła, mrużąc oczy — a gorzko tego pożałujesz, przyrzekam ci. Kiedy wreszcie zostanę śmierciożercą…
W przedziale zapanowała całkowita cisza; Pansy natychmiast zamilkła i spuściła głowę, unikając kontaktu wzrokowego z Selene, Crabbe i Goyle również ucichli, a Blaise Zabini wpatrywał się uważnie w koniec różdżki stojącej dziewczyny. Karen ani drgnęła, podczas gdy Draco znów się roześmiał. Reakcja Elin nie tylko nie zrobiła na nim wrażenia, ale jeszcze bardziej go rozbawiła.
— A kiedy to dokładnie będzie? — spytał.
Pansy (choć wciąż przestraszona) wykrzywiła się lekko, najwidoczniej przekonana, że jej Malfoy stanowczo zbyt długo rozmawia z Selene. Była zazdrosna o każdą dziewczynę, z którą przebywał chłopak, bo durzyła się w nim od wielu lat i nie potrafiła sprawić, aby jego serce rozgorzało dla niej jakimkolwiek cieplejszym uczuciem. To była jej osobista tragedia. Łudziła się, że być może Draco potrzebuje jeszcze się wyszaleć, poużywać życia, a później zwróci się ku niej — ku Pansy Parkinson, idealnej żonie, matce i (miała taką nadzieję) przyszłej pani Malfoy.
— A co cię to obchodzi? — syknęła Karen, chcąc jakoś pomóc przyjaciółce, ale ona machnęła na nią ręką.
— Nie, niech się dowie — powiedziała Selene, a malująca się na jej twarzy wściekłość natychmiast ustąpiła miejsca mściwej satysfakcji. — Może nawet zechce wpaść do Czarnego Pana w odwiedziny, bo wszystko jest już ustalone. Ceremonia odbędzie się o godzinie dwudziestej drugiej w pierwszy dzień października. I co, łyso ci teraz?
Nie minęła minuta, a pociąg ruszył z lekkim szarpnięciem. Obraz za oknem zaczął się przesuwać — opuścili stację. Selene nagle powstała, chwyciła Dracona za rękaw szaty i pociągnęła w kierunku wyjścia, brzydząc się dotykiem skóry Malfoya. Kiedy zasunęła z trzaskiem drzwi do przedziału, odezwała się, świdrując go prowokującym spojrzeniem:
— Wiesz, Malfoy… Zastanawia mnie jedno: czy ty wiesz, po co twoja matka była u nas. Bo Bellatriks nie była tym zachwycona.
To była sprawa między nimi, dlatego nie chciała, aby reszta Ślizgonów z przedziału słyszała ich rozmowę. Nienawidziła go i chciała mu zaszkodzić, ale była rozsądna. Malfoy natomiast otworzył usta, ale zaraz je zamknął, na co wąskie wargi dziewczyny rozciągnęły się w kpiącym uśmiechu. Odniosła pierwszy sukces tego dnia.
— Tak, jak myślałam — dodała. — Twoja matka błagała mojego ojca na kolanach, żeby złożył Przysięgę Wieczystą.
Nie mogła powstrzymać śmiechu, kiedy spostrzegła idiotyczny wyraz twarzy Dracona. On natomiast świdrował ją prowokująco wzrokiem; żadne z nich nie śmiało wyciągnąć różdżki, choć dłonie mocno ich świerzbiły. W końcu rozjuszony Malfoy warknął:
— Snape nie będzie musiał mi pomagać. Sam sobie poradzę.
— Jeszcze zobaczymy — odparła Selene i powróciła do przedziału.

Tego dnia rozmowy między Selene a Draconem ograniczały się jedynie do wymiany kąśliwych uwag na przeróżne tematy, które zwykle rozpoczynała Pansy w nadziei na aprobatę Ślizgona. Elin również nie mogła narzekać na brak rozrywki; okazało się, że nowym nauczycielem obrony przed czarną magią (tak przynajmniej myśleli uczniowie) ma zostać profesor Slughorn — stary czarodziej, który uczył w Hogwarcie eliksirów jeszcze za czasów młodości Severusa Snape’a, a słynął on z wystawnych przyjęć w swoim gabinecie, na które zapraszał krewnych wpływowych, sławnych lub bogatych czarodziejów. Selene i Karen nasłuchały się jęków i pomruków Malfoya, który narzekał na brak zaproszenia; było jasne, dlaczego Draco nie został doceniony przez Slughorna — wszyscy wiedzieli, że profesor nie miał zamiaru zadawać się ze śmierciożercami czy ich krewnymi. Dodatkowym ciosem dla młodego Ślizgona był fakt, że jego kumpel Zabini został zaproszony, choć Malfoy starał się nie pokazywać zazdrości.
Gdy dojechali do stacji w Hogsmeade, już się ściemniało, a pogoda całkowicie się zmieniła. Lało jak z cebra, a zimny wiatr szargał korony drzew z Zakazanego Lasu; nie było śladu po przepięknym, czystym niebie i grzejącym mocno słońcu. Uczniowie niechętnie zaczęli opuszczać pociąg, choć wszyscy byli głodni i zmęczeni całodzienną jazdą. Selene chwyciła rączkę kufra, zarzuciła kaptur na głowę i opuściła przedział, zanim pojazd dobrze się zatrzymał, a Karen westchnęła i pobiegła za przyjaciółką, przeciskając się przez tłumek nastolatków, który wyległ już na wąski korytarz. Nie miała tak silnego charakteru, jak Elin, więc musiała wciąż żyć w jej cieniu, usiłując nauczyć się kilku sztuczek, które ta często stosowała, jednak wszystko to robiła na próżno. Obie sobie czegoś zazdrościły. Selene — urody przyjaciółki, a Karen — inteligencji i sprytu, ale ona w przeciwieństwie do panny Snape usiłowała się czegoś od niej nauczyć, Elin natomiast potrafiła jedynie krytykować.
— Wiesz, co jest dobrego w pierwszym dniu szkoły? — spytała Selene, gdy zajęły jeden z drewnianych powozów, który musiały dzielić z jakimiś zarozumiałymi Krukonkami. — Zwalają się nowi. Gdyby kocenie stało się dyscypliną sportową, nareszcie zainteresowałabym się sportem.  
Powozy podjechały aż pod wejście do szkoły, aby uczniowie mogli spędzić na deszczu jak najmniej czasu. Selene porzuciła swój bagaż w Sali Wejściowej tak, jak pozostali, i skierowała się do Wielkiej Sali, gdzie zajęła miejsce przy stole Ślizgonów. Kiedy tylko zobaczyła skąpany w strugach deszczu gmach zamku, w jej sercu pierwszy raz od rana pojawiło się ciepłe ukłucie radości. Nareszcie czuła, że wróciła do domu; nie musiała już znosić gderania swojego ojca, patrzeć na Glizdogona czy wdychać cuchnących aromatów zakurzonego mieszkania. Tylko tutaj czuła się naprawdę dobrze, choć starała się tego nie pokazywać; uważała, że ujawnianie pozytywnych uczuć jest równoznaczne ze słabością, a ona sama nie chciała być uważana za ckliwą i rozczulającą się kobietę.
Po chwili, gdy Wielka Sala już całkowicie się zapełniła, zakończyła się niegodna uwagi Selene ceremonia przydziału (dziewczyna poznała małego chłopaka z odstającymi uszami, którego spotkała tuż przed podróżą świstoklikiem — trafił do Hufflepuffu), po czym powstał Dumbledore. Dziewczyna dopiero teraz zwróciła na niego uwagę: spostrzegła, że dyrektor jedną rękę miał czarną i pomarszczoną; Selene poczuła ciarki obrzydzenia przebiegające jej po plecach, choć jednocześnie bardzo się zainteresowała, czego skutkiem mogła być tak szpetna rana.
— Patrz, coś mu się stało w rękę — szepnęła, a Karen wzdrygnęła się z niesmakiem i odpowiedziała:
— Ona chyba jest… martwa.
 Selene uniosła brwi. Nie była jedyną osobą, która zwróciła uwagę na poparzoną dłoń dyrektora — teraz przez wszystkie cztery stoły przeszła fala szeptów, a niektórzy młodsi uczniowie pokazywali sobie Dumbledore’a palcami i krzywili się.
— Nie przejmujcie się — powiedział pogodnie dyrektor i strzepnął rękaw, aby ukryć swoje poczerniałe palce. — Pragnę wam przedstawić dwie zmiany, które zaszły w gronie nauczycielskim. Powitajmy profesora Slughorna, który zgodził się objąć stanowisko nauczyciela eliksirów…
W sali rozległ się ogólny pomruk oznaczający zaskoczenie, a po nim uprzejme oklaski. Brzuchaty, siwiejący czarodziej nie budził zaufania, aczkolwiek uśmiechał się bardzo przyjaźnie.
Selene wzdrygnęła się, ale prędko pożałowała tej reakcji — to przecież kolejna okazana słabość. Poczuła, jak coś wielkiego i twardego przewraca jej się nieprzyjemnie w żołądku.
— Natomiast profesor Snape — ciągnął dyrektor — zajmie stanowisko nauczyciela obrony przed czarną magią.
Ta informacja nie spotkała się ze specjalną aprobatą; mało tego, w Wielkiej Sali rozległy się pojedyncze pomruki (miny Gryfonów mówiły same za siebie), choć przy stole Ślizgonów nastąpił niespodziewany wybuch radości. Oczywiste było, że wychowankowie Domu Węża bardziej radują się z nieszczęścia pozostałych uczniów niż z sukcesu ich opiekuna, choć Snape’owi podobało się to entuzjastyczne przyjęcie; nie powstał, ale uniósł rękę, by uciszyć swoich podopiecznych. W jego ciemnych oczach płonęła najczystsza satysfakcja.
— A teraz życzę wam smacznego — oznajmił na koniec Dumbledore, zarzucił sobie brodę przez ramię, aby mu nie wpadała do talerza, a na stołach pojawiły się przeróżne wykwintne potrawy, które zostały specjalnie na tę okazję przygotowane przez skrzaty domowe rezydujące w kuchni. Mimo nienajlepszej atmosfery, która panowała w całym czarodziejskim świecie, w Wielkiej Sali można było przez chwilę poczuć dawnego ducha spokoju. Prawie każdy był szczęśliwy i choć na moment wymazał z pamięci złe wydarzenia ostatnich tygodni.
— Wiedziałaś? — spytała półgębkiem Karen, zawzięcie majstrując przy swojej zapiekance.
— O czym? Chyba żartujesz, on się ze mną nie dzieli takimi wiadomościami. Nie mówi mi o niczym istotnym. Ale domyślałam się, że Dumbledore w końcu ulegnie.
Selene starała się zrobić taką minę, jakby jej to w ogóle nie obchodziło, ale przyjaciółka bardzo szybko się zorientowała, że musi być jej bardzo przykro, dlatego już więcej na nią nie naciskała.

~*~

Miałam dziś (o dziwo) czas, więc jest rozdział. Jutro pojawi się najnowszy rozdział na Siostrzenicy Czarnego Pana.  

Będę sentymentalna. Ta notka z dedykacją spamerów. xD